Następnego ranka obudziłam się wypoczęta. Popatrzyłam na zegarek w komórce i jak mini tornado wpadłam do mojej garderoby.
Wyciągnęłam z niej komplet, w którego skład wchodziły rurki uszyte z ciemnego jeansu, bluzka z kwiecistym wzorem na ramiączkach, wysokie fioletowe buty na obcasie i skórzana kurtka.. Usiadłam przed toaletką robiąc sobie szybko lekki makijaż.
Wpakowałam jeszcze do torby potrzebne książki i zbiegłam na dół.
Przyjemnie jest zaglądnąć do lodówki i nie zobaczyć w niej pustki. Uśmiechnęłam się wyciągając mleko i płatki z szafki.
Wsypałam do miski zawartość opakowania i zalałam białą cieczą.
Szybko zjadłam przygotowane przez siebie jedzenie i pojechałam do szkoły.
Zanim się obejrzałam, stałam już na swoim stałym miejscu parkingowym.
Wysiadłam głośno trzaskając drzwiami. Padała lekka mżawka, przez co asfalt stał się troszkę śliski, a wysokie buty nie pomagały przy utrzymywaniu równowagi.
Nagle usłyszałam głośny pisk, ale nie pisk opon czy coś w tym stylu.
To był chyba okrzyk radości Alice, która rzuciła się na mnie uwieszając się mi na szyi.
Zachwiałam się lekko, ale utrzymałam nas oboje w pionie. Niestety Alice zaczęła podskakiwać, przez co wylądowałyśmy na mokrym podłożu. Ja z obolałym tyłkiem, a ona z uchachaną minką wariatki.
—Alice co ci odbiło? - spytałam rozbawiona jej zachowaniem.
—Widziałam cię w wizji z Edziem- byliście tacy szczęśliwi ze sobą! No i się sprawdziło!
Jesteście razem!- krzyczała wesoło jak mała dziewczynka.
—Alice, proszę zejdź ze mnie.
—Ale jesteście razem?- spytała dociekliwie.
—Może…- odpowiedziałam wymijająco.
—Gadaj! – zwężały oczy jak wąż i przycisnęła mnie lekko do auta.
—Tak, jesteśmy!- powiedziałam rumieniąc się lekko.- proszę zejdź ze mnie, bo będę cała brudna- zrobiłam grymas niezadowolenia próbując ją zrzucić z kolan.
Na szczęście ktoś przyszedł mi z pomocą ściągając Al.
Wstałam przy pomocy Edwarda otrzepując się z piasku.
Edward objął mnie w talii, przez co poczułam się pewniejsza siebie.
—Hej!- powiedziałam dopiero teraz, zauważając resztę Cullen’ów.
—No, Edziu. Już przedtem byłeś pantoflarzem i posłusznie słuchałeś się Esme, a co dopiero gdy będziesz miał taką dziewczynę. - zaszydził Emm.
Zarumieniłam się troszkę Nagle przez szkolne głośniki można było usłyszeć głośne nawoływanie „Bal jesienny!” „Jesienny Bal!”.
Alice z Rozalie wręcz podskakiwały z radości. Jakby było z czego.
Ruszyłam wraz z Edwardem w kierunku sali od historii. Szkoda, że tej lekcji nie miałam razem z nim.
Mój ukochany odprowadził mnie aż pod same drzwi klasy, po czym zniknął za kolejnym zakrętem.
—Tej lekcji nie mam z Edwardem, ale jak znam życie to Newton się zaraz napatoczy. - mruknęłam do siebie.
Usiadłam w ostatniej ławce przy oknie i zaczęłam przyglądać się uważnie życiu tętniącemu za szybami.
Nagle ktoś się do mnie przysiadł.
—Hej Bella- powiedział Mike.
—Hej Mike- powiedziałam przesączonym jadem głosem.
—Wiesz, Bella, tak myślałem, że może ty i ja razem…- zaczął stękać- może wybralibyśmy się na ten bal jesienny?- uśmiechnął się do mnie żałośnie.
—Nie, raczej nie.
—Widzę, że nie masz humoru. Spytam potem- uśmiechnął się nie dając za wygraną.
—Mike, żadne potem! Nie chcę iść z tobą na ten bal, nie rozumiesz? Za każdym razem gdy się jeszcze o to spytasz, odpowiedź będzie taka sama!- powiedziałam do niego głosem mrożącym krew w żyłach. Jakoś muszę mu to w końcu wyperswadować z jego tępego móżdżka!
Jeżeli taki posiada.
Na szczęście od kolejnych pytań uratował mnie nauczyciel, dzięki czemu mogłam się uwolnić od natrętnego Newtona.
Lekcja minęła mi nawet szybko, pomimo karteczek podsuwanych mi pod nos przez tego durnia.
Gdy odezwał się błogosławiony dźwięk dzwonka wybiegłam z sali kierując się na lekcję angielskiego.
Na miejsce dobiegłam równo z dzwonkiem.
Weszłam do klasy, gdzie wzrokiem zaczęłam szukać Edwarda.
Jest. Siedział w przedostatniej ławce przy oknie i gdy już miałam obok niego usiąść na moje miejsce wepchnęła się Jessica.
—Hej, Edward- uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.
Edward nie odpowiedział, tylko popatrzył na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na starym miejscu Jess. Z moim wampirzymi umiejętnościami słyszałam cały jej wywód.
—Edward, tak się zastanawiam czy masz już parę na bal jesienny. Bo tak się składa, że ja nie mam, więc może poszlibyśmy razem?- tak jak bym słyszała Newtona-
—Jess, wydawało mi się że to mężczyźni zapraszają kobiety na bal, a nie odwrotnie.- zgasił ją.
Powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.
Jess zrobiła taką głupią minę, że można było się popłakać.
—A więc jaką podjąłeś decyzję?- spytała patrząc na niego zalotnie.
Pokręcił przecząco głową patrząc na nią odrobinę współczującym wzrokiem. Nagle do sali wpadł zdyszany nauczyciel ogłaszając, że dziś będziemy oglądać film dokumentalny o średniowiecznej Francji.
Ta oraz kolejna lekcja minęła szybko i wreszcie przyszła pora na lunch.
Zamyślona szłam w kierunku stołówki, gdy na kogoś wpadłam.
To był Emm, który nawet nie postarał się mnie złapać.
—Au...- zasyczałam - czemu mnie nie złapałeś?- spytałam z wyrzutem.
—Nie zdążyłem- uśmiechnął się szyderczo. - wstawaj połamańcu.- podał mi rękę i pomógł wstać.
Weszliśmy razem do stołówki. Szybkim ruchem zgarnęłam na tacę sałatkę warzywną i jakiś napój i poczłapałam w kierunku stolika Cullen’ów przy którym było jedno wolne miejsce obok Edwarda.
Usiadłam obok niego kładąc na stolik swoje jedzenie.
—Hej, gromadko.- uśmiechnęłam się do wszystkich i pocałowałam Edwarda w policzek.
—A mnie to już nie cmokniesz w policzek? – spytał Emmett.
—Od tego masz Rosalie.- odpowiedziałam mu, nabijając na plastikowy widelczyk trochę sałatki -A w dodatku mnie przewróciłeś- pogroziłam mu widelcem.
—Bella, za trzy dni bal.-stwierdziła Alice robiąc długą przerwę.
—Tak i co z tego wynika?- spytałam połykając to, co miałam w buzi.
—Jedziemy z Rose na zakupy. Jedziesz z nami?- zrobiła do mnie maślane oczka.
—Alice, nie pojadę. Mam już sukienkę z ostatniego balu.
—Ale wszyscy cię już w niej widzieli.- zrzędziła.
—Nie widzieli, bo nie przyszłam na bal.- uśmiechnęłam się biorąc łyk soku pomarańczowego.
—Czemu nie byłaś?- spytała z udawaną zgrozą.
—Bo ostatecznie się rozmyśliłam- uśmiechnęłam się wybierając ser feta z sałatki.
—Aha… ale masz wszystko? Biżuterie, buty? Wszystko?- spytała zawiedziona.
—Wszystko. No może nie biżuterię, ale coś znajdę w domu.
—Ok. Jak wszystko, to wszystko, więc będę musiała sama pojechać z Rosalie.
—Jeszcze chyba nigdy nie widziałem, żeby nasza chochlica tak szybko się poddawała -powiedział Em, bawiąc się swoim kawałkiem pizzy.
Nagle Alice zesztywniała, a jej oczy zaszły mgłą.
—Ma wizję…- powiedziałam w myślach przyglądając się jej uważnie.
Edward również zesztywniał, pewnie czytał jej w myślach.
Alice nagle znów wróciła do rzeczywistości, próbując się uśmiechnąć, ale nie zbyt jej to wychodziło.
—Co widziałaś?- spytałam.
—Nic ważnego…
—Ale…- nagle moją wypowiedź przerwał dzwonek.
—O lekcje. Czas się zbierać!- poderwała się z krzesła ciągnąc za sobą Jazza.
Zawiedziona wstałam z krzesła i wraz z Edwardem udałam się do sali od biologii.
Lekcja minęła szybko, podobnie jak reszta.
Po skończonych zajęciach Edward odprowadził mnie do auta nie odzywając się do mnie ani słowem. Widziałam że jest zdenerwowany.
—Przyjdę do ciebie wieczorem.- powiedział całując mnie w usta, po czym poszedł do swojego rodzeństwa.
Wsiadłam do auta. I od razu do mojej głowy przyleciały myśli na temat wizji Alice.
Szybko wyjechałam z miasta i rozpędziłam się na drodze przez las.
—A co jeśli to była jakaś zła wizja? Co jeśli ona dotyczyła mnie i Edwarda?- pytałam się w myślach coraz bardziej zdenerwowana. Nagle przez drogę przeleciał czarny wilkołak. Zahamowałam z piskiem opon i zjechałam na pobocze. Wyszłam z auta i dokonałam przemiany udając się śladem za intruzem.
Szedł w stronę rezerwatu, ale nie należał do sfory.
Coraz bardziej zdenerwowana biegłam za nim bezszelestnie.
Zatrzymał się na granicy drzew tuż przy plaży.
Przyjrzałam się obiektowi przed nami.
Na jednym z pni wyrzuconych przez morze siedział Sam i Emily.
Intruz bez ostrzeżenia zaatakował go, a ja bez namysłu rzuciłam się na niego odrzucając go daleko od przywódcy sfory.
Zawarczałam głośno, na co on zareagował podobnie.
Rzuciliśmy się na siebie tocząc zaciętą walkę.
Ugryzłam go kilka razy, ale on nie zostawał w tyle.
Nagle przeciwnik ugryzł mnie w rękę. Poczułam mocny ból, ale nie zraziłam się. Walka toczyła się dalej. Próbowałam wyłapać jakikolwiek błąd w jego taktyce i gdy wreszcie mi się to udało, ugryzłam go w szyję przyduszając go lekko, przez co mój przeciwnik stracił przytomność spadając bezwładnie na ziemię.
Rzuciłam okiem na rywala. Był mężczyzną o pokaźnej sylwetce.
Przemieliłam się w człowieka i obejrzałam rękę. Była cała we krwi, a najmniejszy palec niebezpiecznie odchylał się od pionu.
Spojrzałam na Sama.
Chłopak trzymał Emily za plecami i nieufnie patrzył na napastnika.
Przytuliłam rękę do swojego ciała.
—Bella. Dziękuję ci.- powiedział patrząc na mnie - weź Emily do domu. Pomoże ci opatrzyć rany. A ja zabiorę tego durnia do reszty. Przeprowadzimy małe przesłuchanie…
—Ehe…- wymamrotałam łapiąc zdrową ręką Emily i prowadząc ją do domu.
Po drodze spotkałam Embry’ego i Quila, więc powiadomiłam ich o tym, że Sam może ich potrzebować. Pytali się też, co mi się stało, ale zostawiłam ich nic im nie tłumacząc.
W domu Emily znaleźliśmy się po niedługim czasie.
Dziewczyna przyniosła bandaż i wodę utlenioną.
Usiadłam na jednym z krzeseł w kuchni i oblałam rękę płynem dezynfekującym.
Każda rana szczypała niemiłosiernie, ale dawało się przeżyć…
Przyszła kolej na najgorsze… złamany palec.
—Emily… ja sama nie dam rady go nastawić - przełknęłam ślinę.- pomożesz?
—Tak- odpowiedziała drżącym głosem i usiadła obok mnie.
Dziewczyna złapała za mojego małego palca i bez ostrzeżenia umieściła go z powrotem w stawie.
Zadarłam się tak, jakby ktoś co najmniej obdzierał mnie ze skóry, a z oczu popłynęły mi łzy.
Zabandażowałam rękę i pożegnałam się z Emily dziękując jej za pomoc.
Tylko jak ja się teraz dostanę do auta.
—Jacob – wypowiedziałam w myślach imię swojego przyjaciela i truchtem pobiegłam w stronę jego domu.
Zadzwoniłam do drzwi i zaraz ukazał się przede mną mój przyjaciel.
—Hej Bella. Dobrze się już czujesz?- spytał z troską.
—Tak, ale mam małą prośbę. Czy mógłbyś mnie podwieźć do mojego auta?- spytałam robiąc maślane oczka.
—Oczywiście, że tak. Już idę po motor.
Już po kilku minutach usłyszałam warkot motoru Jake’a.
Droga była krótka, bo po pewnym czasie z oddali zauważyłam zarysy mojego auta.
Zmieniłam środek transportu i spojrzałam na zegarek.
Oj, już po dziewiętnastej.
Docisnęłam pedał gazu do samej podłogi i dojechałam do domu, w którym znalazłam się w kilka minut.
Po wejściu do domu usłyszałam, że ktoś zbiega po schodach i po chwili ujrzałam Edwarda.
—Bella!- krzyknął zdenerwowany. Podbiegł i mocno mnie przytulił, przez co zraniona ręka lekko mnie zabolała.- Co się stało?! Alice nie widziała cię w swoich wizjach!- krzyczał świdrując mnie wzrokiem.
—Edward nie krzycz. Jeszcze nie ogłuchłam.- nic się nie stało, po prostu pojechałam po szkole do La Push. – skłamałam. Ale czy to jest kłamstwo? Przecież byłam w rezerwacie.
Przegładziłam zabandażowaną ręką włosy.
Edward spojrzał na mnie bardziej zły niż zdenerwowany.
—Co ci się stało w rękę?- spytał próbując się uspokoić.
—Nic strasznego, kilka zadrapań i tyle…- wzruszyłam ramionami.
—Choć do kuchni i pokaż mi te kilka zadrapań. –powiedział prowadząc mnie za rękę.
—Nic już nie ma. Pewnie wszystko się zagoiło.- powiedziałam stawiając opór. Lecz i tak zostałam doprowadzona do kuchni i posadzona na krześle.
Mój ukochany już się uspokoił i pewnym ruchem rozwiązał bandaż.
Ręka była już w lepszym stanie niż parę godzin temu, ale było widać ślady po ugryzieniu.
Przegryzłam wargę.
—Co się stało? –spytał.
—Jakiś wilkołak próbował zabić Sama. Natknęłam się na niego jak wracałam do domu po szkole, więc pobiegłam za nim. – wzruszyłam ramionami.- A tak w ogóle to jak wszedłeś do mojego domu?
—Przez okno w twoim pokoju.- powiedział okręcając moją dłoń białym bandażem.
—Przez okno? Ty chyba jesteś nienormalny.- stwierdziłam kręcąc głową- Ale nie zmieniaj się. Za takie rzeczy właśnie cię kocham.- uśmiechnęłam się sięgając do lodówki po mały zapas krwi w butelce.
—Co to?- spytał przyglądając się butelce.
—Ty najbardziej powinieneś wiedzieć co to.- przerwałam- krew.
—Krew?- spytał zdziwiony.
—Ostatnio bardziej ją preferuję od ludzkiego jedzenia.- powiedziałam biorąc duży łyk.
—Edward. Powiedz mi prawdę.- przyjrzałam się czerwonej cieczy kręcąc nią w butelce.- o czym była wizja Alice?
—Wizja Alice dotyczyła tego, że będzie świeciło słońce i jedziemy na polowanie.
—To dlaczego wszyscy mieli takie grobowe miny?
—Byli zamyśleni.
Nikt więcej nie zabierał głosu.
Gdy skończyłam ugaszać pragnienie, które znów mnie nawiedziło, pociągnęłam zdrową ręką Edwarda na górę.
Zmęczona padłam na łóżko.
Edward położył się obok mnie i pocałował w czoło.
—Bella?- spytał znienacka.
—Tak?
—Kochasz mnie?- spytał przyglądając mi się uważnie.
—Wiesz, Edward powiem ci wielką tajemnicę- chłopak zmarszczył brwi .- Tylko nie mów nikomu.- Pogłaskałam go po policzku i zbliżyłam usta do jego ucha i szepnęłam- Kocham cię. Najbardziej na świecie- uśmiechnęłam się zniewalająco i rozczochrałam jego bujną, kasztanową czuprynę.- A ty?- spytałam patrząc na niego przepełnionym miłością wzrokiem.
—A gdybym cię nie kochał to spędzał bym z tobą czas i całowałbym cię?
—Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! - zdenerwowałam się na niego.
—Tak. Kocham cię- uśmiechnął się przyciągając mnie do siebie tak, że nie było pomiędzy nami nawet milimetra szczelinki. Przegryzłam wargę, zarzucając na jego biodro swoją nogę.
Chłopak spiął się, a jego mina mówiła sama za siebie.
Zaśmiałam się na cały głos i pocałowałam go przelotnie w usta.
Wstałam z łóżka napotykając jego pytające spojrzenie.
—Idę się umyć, za parę minut wrócę.
Wyszłam z pokoju kierując się do łazienki.
Wzięłam szybki, ciepły prysznic. Rozglądnęłam się po całej łazience w poszukiwaniu piżamy, ale jak na złość jej nie było, przez co zmuszona byłam owinąć się w jeden z ręczników.
Poszłam spokojnym krokiem do garderoby czując na sobie wzrok Edwarda.
Zamknęłam za sobą drzwi i wyciągnęłam z kupki krótkie niebieskie szorty i granatową przylegającą do ciała koszulkę z krótkim rękawkiem.
Przejrzałam się przelotnie w lustrze i wróciłam do Edwarda.
Rzuciłam się obok niego na łóżku i przykryłam się po czubek nosa kołdrą.
—Ejj…- uśmiechnął się do mnie – nie po to czekałem tu 15 minut, aby później nie móc cię zobaczyć.- poskarżył się próbując ściągnąć ze mnie kołdrę.
W ramach protestu zakryłam się jeszcze poduszką.
Edward chyba przestał się ze mną patyczkować, bo wyrwał mi poduszkę, a potem odkrył mi twarz.
—No i od razu lepiej- uśmiechnął się łobuzersko i cmoknął mnie w usta.
—Ej… Co to miało być?!- Zdenerwowana usiadłam w rozkroku na jego brzuchu i pochyliłam się nad jego twarzą.- Tak to się całuje psy, koty i małe dzieci, ale nie mnie.
Tym razem pocałunek był długi i namiętny, i nim się zorientowałam brakło mi powietrza.
Przerwałam pocałunek i położyłam się na nim.
—„Jesteś dla mnie zbyt dużą pokusą”- zacytowałam słowa, które przedtem wymówił mój ukochany i zachichotałam.- Edward, a tak w ogóle to ile ty masz lat?- spytałam zamyślona.
—Na pewno więcej od ciebie.- wymigiwał się od odpowiedzi.
—Pff… nie ze mną takie gierki. Mów.
—Urodziłem się w 1901r, a Carlisle przemienił mnie w 1918r.- powiedział oczekując mojej reakcji.
—Czyli masz ok. 109lat?
—Tak.
—Nie tak dużo- uśmiechnęłam się.
—Na pewno jestem starszy od wszystkich osób które znasz, no oprócz mojej rodziny.
—Moja mama była od ciebie starsza. - powiedziałam troszkę ciszej.
—Kiedy się urodziła?- spytał.
—W 1565r.
—Twoja matka miała powyżej czterystu lat?!
—Ehe…- Edward zauważył, że to dla mnie niewygodny temat.
—Bello, ja wiem, że trudno ci o tym rozmawiać, ale chciałbym wiedzieć co się stało z twoją rodziną.-przerwał- Jeżeli jednak nie chcesz o tym ze mną rozmawiać to zrozumiem.
—Nie. Powiem ci wszystko- uśmiechnęłam się smutno.- A więc moją mamę zabiły wilkołaki, ale nie takie jak np. tutejsza sfora. Tylko te, które przemieniają się podczas pełni i tym podobne bzdety.
Jednak nie chcę mi się wierzyć, że tak nagle pojawiły się w Forks i zaraz po zabiciu mojej matki uciekły.
Mój ojciec nie zginął z ręki wilkołaków. Sam się zabił. Był zrozpaczony po śmierci mamy i nie wytrzymał tego psychicznie. Po ich śmierci zaopiekowali się mną Black’owie.- zakończyłam swój monolog.
—Przykro mi- powiedział głaszcząc mnie po policzku.
W pokoju zapadła cisza a ja wtuliłam się w umięśniony tors Edwarda.
—Bella?
—Tak?
—Czy miałabyś ochotę pójść razem ze mną na bal?- spytał z błyskiem w oku.
—Czy ja wiem, z takim staruchem to mi się nie wypada nawet spotykać, a co dopiero mówić o balu?- uśmiechnęłam się łobuzersko - Nie pytaj głupio! Oczywiście, że tak!- odpowiedziałam uradowana wtulając się w niego mocno.
Rozmawialiśmy jeszcze dosyć długo, śmialiśmy się z różnych dziwnych rzeczy. I nawet nie wiem kiedy odpłynęłam wtulona w Edwarda.
„Siedziałam w lesie… Był wieczór, a słońce chyliło się ku zachodowi.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, po czym parę minut później przed oczami śmignęło mi coś rudego. Popatrzyłam w stronę dziwnego zjawiska.
Parę metrów dalej stała….
Victoria mrożąc mnie zimnym spojrzeniem swoich rubinowych oczu.
Nagle pojawili się inni. Widziałam kilkunastu nowonarodzonych i wilkołaki, ale co było dziwniejsze pojawili się też Cullenowie i sfora.
Zapowiadała się ostra walka. Widziałam jak wielu ginęło.
Nagle na Edwarda wskoczył jeden z wilkołaków gryząc go w szyję i zabijając na miejscu…”
Przerażona zerwałam się głośno dysząc.
Czemu wszystkie ostatnie koszmary są związane ze śmiercią Edwarda?!
Przełknęłam głośno ślinę.
—Ciii…. Nic się nie dzieje…- dopiero usłyszałam łagodny głos Edwarda próbującego mnie uspokoić. Popatrzyłam na ukochanego z ulgą.
Przytuliłam się do niego wycierając samotną łzę spływając po policzku.
Edward pocałował mnie we włosy szepcząc co chwilę kojące słowa.
W końcu uspokoiłam swoje rozkołatane serce i udało mi się zasnąć.
________________________________
Z dedykacją dla Olika (Ameli), Inez227, Livy, Gośki, Kate, Młodej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz