niedziela, 29 września 2013

Epilog

    To już jest koniec… Nie ma już nic…. Tak zaczynałaby się pewnie akademia na koniec szkoły. Ale to nie szkoła :D Kochane i kochani. Ukończyłam tego bloga. Pisałam go dobre dwa lata i już naprawdę nie będę się złościć na żadnych pisarzy za to, że tak wolno piszą kontynuacje serii. Już wiem, że to strasznie ciężka praca, a szczególnie, gdy nie ma się weny.
Chciałam podziękować wszystkim za to, że tak długo ze mną wytrwali J Ta przygoda była najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Tyle nowych znajomości i wiecznych przyjaźni. Do tej pory pamiętam jak zakładałam i usuwałam swoje pierwsze blogi  xD  Jako czytelnicy jesteście wspaniali a jako ludzie których poznałam nieocenieni w swojej wyrozumiałości i pomocy. Większość wydarzeń była zainspirowana przez was. 
Tak Kaśka :D Jesteś najlepszym co spotkało mnie w ciągu dwóch lat :P
Dziękuję i żegnam się z wami….

          Czułam przeszywając do szpiku kości zimno wiejącego wiatru, który z łatwością przewiewał mokry materiał mich ubrań. Kierowałam się dobrze wytyczoną ścieżką, pamiętając słowa ojca mej matki. Zabić wszystkich, którzy staną mi na drodze. Wszystkich, którzy mogą mnie powstrzymać od oczyszczenia dobrego imienia mojej rodziny. Mogę naprawić błąd, który popełniła moja matka i wuj.  Dziadek był ciągle ze mną. Trzymał się mnie kurczowo powtarzając, że muszę zabić te potwory. Bez wahania wpadłam do mieszkania Harryego. Z uśmiechem na twarzy weszłam do salonu nie bacząc na to, że zostawiam za sobą brudne ślady butów na aksamitnym dywanie. Elizabeth siedziała na kanapie ze szklanką wina wymieszanego z krwią. Gdy popatrzyła na mnie widziałam zgrozę, która zalęgła się w jej złotych tęczówkach i głęboko czarnych źrenicach. Kurczowo zaciskałam palce na rękojeści. Ciotka wstała cofając się do tyłu.
- Harry!- Wrzasnęła przerażana.
Czyżby aż tak bała się tego sztyletu? Mimochodem, na krótką chwilę spojrzałam na moje odbicie w lustrze.
Prawie czarne włosy, które mokre oblepiały moją twarz i ramiona. Brudna i poszarpana sukienka, niezdrowo biała cera, ale najbardziej przerażające były oczy. Złote tęczówki pociemniały, źrenica zajmowała najwięcej miejsca, a na białkach widać były czarne żyłki. Wyszczerzyłam kły.
-Harry!- Krzyknęła przerażonym i piskliwym głosem. Coś się we mnie poruszyło… Coś dziwnego… Wzięłam głęboki wdech i straciłam równowagę. Gdyby nie to, że podparłam się o kanapę, miałabym bliskie spotkanie z twardą ziemią. Sztylet wypadł mi z ręki, a zimno i nienawiść wyparowały, za to przyszła trwoga i niedowierzanie w to, co robię. Wuj w prędkości światła wpadł do salonu zasłaniając swoją ukochaną własnym ciałem. Strach i gotowość do ataku w jego oczach mówiła sama za siebie, a mnie to przeraziło.
- Pomóż…- wyszeptałam ostatkiem tchu.
Co ty robisz?! Natychmiast! ZABIJ ICH!!- Krzyk ducha rozwalał mi bębenki.
Ogarnęła mnie panika, strach ból i zimno, któro walczyło o kontrole nad słabnącym ciepłem.
- Zabierzcie go ode mnie!- Wrzasnęłam rozpaczliwie i rzuciłam się na ścianę zjeżdżając po niej. Poczułam jak łzy lecą po mojej twarzy.
Zabij ich! Inaczej z tobą skończę! Zabij!! 
Słowa krążył w mojej głowie wiercąc w niej dziury. Znów zaczęłam krzyczeć.
- Proszę…- wyszeptałam, zatykając sobie uszy.- Błagam!
Mój histeryczny krzyk z pewnością obudził wszystkich w okolicy. Szloch odbijał się echem o ściany małego salonu. Nagle w szybę coś uderzyło. Harry odskoczył ciągnąc za sobą El, ale nie odwracał ode mnie wzroku.Uderzenie powtórzyło się, a do pokoju wraz z roztrzaskaną szybą wpadła wielka czarna wrona, która przez siłę uderzenia skręciła sobie kark/adła bezwładnie na ziemię. Mój wrzask nasilił się, gdy poczułam lodowate szpony zaciskające się na moim mózgu. 
Wylądowałam na podłodze. Przestałam krzyczeć. Moje oczy wywracały się same, a ciało wygięło się w łuk. Nie potrafiłam nad tym zapanować.
- Bello?- Gdy się nie odezwałam Harry podbiegł do mnie i przytrzymał za ręce.- Kochanie… Co się dzieje?
Wreszcie udało mi się utrzymać oczy w jednym miejscu. W moim polu widzenia ukazała się zatroskana i przerażona twarz Harryego.
- Isa? Słyszysz mnie?- klepną mnie w pliczek dłonią, tak jak się cuci omdlałego.
Z przerażeniem patrzyłam jak czarna twarz przenika prze wujka by stanąć ze mną oko w oko.
Byłaś nieposłuszna. Opuściłaś mnie! Chciałaś okazać im litość! Zawahałaś się!- wrzeszczał duch potwora, który był moim dziadkiem- zginiesz, a ja opętam twoje ciało. Wybiję ich, co do joty, a ty nic na to nie poradzisz! Nie zobaczysz ich już nigdy! Nigdy!
Mój krzyk poniósł się echem po lesie. To było ostatnie, co zdołałam rozpoznać.

<< Perspektywa Harryego>>
Trzymałem ją za zimne jak lód nadgarstki. Jej czoło oblewał zimny pot. Przestała się ruszać. Nie oddychała, a jej krzyk brzmiał jak ostatni zew z jej piersi.
Puściłem jej dłonie przyglądając się twarzy wykrzywionej w grymasie bólu. Przypomniał mi się jej strach wręcz przerażenie, gdy się nad nią nachyliłem. Co się jej do cholery stało?!
Odgarnąłem jej na wpół suche loki z twarzy. Przyglądałem jej się uważnie.
- Umarła?- Usłyszałem za osobą spanikowany głos Elisabeth.
- Nie. Ona nie może umrzeć.- Wystękałem przerażony.- Ej.. Mała… Obudź się.
Próbowałem ją cucić, ale nie reagowała na najmniejsze bodźce. 
- Idź po nich.- Wyszeptałem zachrypniętym głosem.
- Ale…
- Powiedziałem idź!- Krzyknąłem.
Elizabeth wzdrygnęła się i wybiegła z domu zgrabnie omijając roztrzaskane ciało kruka.
- Bello. Otwórz oczy. Proszę… Otwórz te swoje piękne oczęta. I uśmiechnij się tak jak to masz w zwyczaju. Przeniosłem ją na kanapę uważając by jej nie upuścić.
Przykryłem ją kocem. Jej dłonie były zimne jak lód, a krople wody we włosach i na policzkach zamarzały.
To nie jest prawda, nie mogę stracić ostatniej spokrewnionej ze mną osoby.
Pogładziłem ją po zamarzniętym puklu włosów. 
Usłyszałem kroki. Nie podnosiłem głowy, dobrze wiedziałem ko przybył.
Po chwili w pokoju ukazali się wszyscy najbliżsi. Edward natychmiast podbiegł do nas.
Trzęsącymi rękoma dotkną jej zimnej twarzy strzepując krople zamarzniętych łez.
- Ona żyje, prawda?- Spytał łamiącym się głosem. Wstałem nie odpowiadając. Usłyszałem trzy wybuchy rozpaczliwego płaczu.
Przytuliłem do siebie zasmarkaną El całując ją w czubek głowy.
Widziałem jak Edward delikatnie schwycił jej nieżywą dłoń i złożył na niej pocałunek.
Płakał.Zakrył twarz dłońmi i usiadł na ziemi załamując się do reszty.
Emmett pomógł mu usiąść na fotelu, ale on bez słowa wpatrywał się intensywnie, suchymi jak wiór oczyma w swoja ukochaną.
Nie mogłem na to patrzeć.
Carlisle podszedł do niej i ukląkł. Sprawdził puls, co było pewnie tylko zboczeniem zawodowym. Sprawdził oddech. Widziałem jak jego dłonie się trzęsą i odmawiają posłuszeństwa. Na chwilę zaprzestał badania i potarł skronie. Spojrzał na jej bezwładne ciało, po czym wyją z kieszeni długopis z latarką. Uchylił powiekę dziewczyny i odskoczył prażony nie zamykając oka. Mała tęczówka ledwie, co odróżniała się od nienaturalnie rozszerzonej źrenicy, białka były obsypane siatka czarnych żyłek.
Doktor drżącą ręką skierował promień światła na oko.
Źrenica zmniejszyła się. Minimalnie, ale jednak.
-Żyje.- Powiedział rozładowując napięcie w pomieszczeniu.- Ale nie mam pojęcia, co mogło jej się stać.
Edward dalej siedział w fotelu. Ślepy i Głuch na jakiekolwiek dobre wiadomości. Esme podeszła do niego od tyłu i przytuliła szepcząc jakieś słowa.
Chłopakiem wstrząsał szloch. On naprawdę musiał ją kochać…
- Ostatnio jak widziałem ją przytomną to próbowała zadźgać Elizabeth.
Zaraz pożałowałem tych słów. Zapadła grobowa cisza. Napięcie było wręcz namacalne. Wszyscy oczekiwali werdyktu doktora.Doktor zaczął mierzyć temperaturę. Jego ręce nadal się trzęsły. Alice opanowując swój szloch podeszła do kanapy pocierając mu pocieszająco ramię i usiadła na zagłówku głaszcząc Belle po włosach.
Po chwili znów zaniosła się szlochem, więc odeszła wtulając się w bezpieczne ramiona Jaspera.
-Termometr nie mieści się w skali. Rtęć nawet nie podskoczyła. Jest zimna jak lód. Nawet woda i mokre ubrania zesztywniały.
W pokoju zaczął roznosić się nieprzyjemny odór gnijącego ciała.
Carlisle zaprzestał badań i odskoczył dłońmi. Coś było nie tak.
-Co się stało?- Spytałem zaniepokojony.
W tym momencie jej oczy się otworzyły. Już nie było różnicy pomiędzy źrenicą a tęczówką a śnieżnobiałe białka lekko pożółkły i ukazało się na nich więcej czarnych żyłek.
Edward zerwał się z siedzenia i w wampirze szybkością podbiegł i przykląkł przy nich.
Isabella wzięła pierwszy długi i świszczący oddech, który o mało nie rozerwał jej drobnej klatki piersiowej. 
Mrugnęła kilkakrotnie oczyma, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech odsłaniający długie kły i zęby, które straciły już ten blask.
- Bello, kochanie? Wszystko w porządku?- Pytał gładząc ją w policzek.
Bella zarechotała, ale to nie był jej śmiech…
- Nic nie jest w porządku.- Odezwała się ciężkim i zniekształconym głosem, po czym powoli, lecz z śmiercionośną precyzją złapała Edwarda za głowę i gdy liczyły się już tylko milimetry Carlisle oderwał swojego syna od niej.
Gdy Bella… Poprawka to coś usiadło, powolnym ruchem odkryło się. Z przerażeniem stwierdziłem, że w ręce nadal „to coś” miało sztylet, ale już nie ociekał czarną breją, była to czysta stal. Mam nadzieję, że to zwiększa nasze szanse.
 Ciało wstało i z niezdarną szybkością ruszyło w stronę Carlisle. Nie zwracając uwagi na krzyk, jaki uniósł się w pokoju złapałem ciało mojej siostrzenicy w tali i oderwałem od ziemi.
Głowa obracała się próbując mnie ugryźć, ale na szczęście byłem poza jej zasięgiem.
Ciało było słabe, mogłem to wyczuć. Ledwo wyczuwalne szarpnięcia nie robiły na mnie wrażenia. Zwiedzony brakiem krzepy nie zwróciłem uwagi na sztylet, który kurczowo trzymały pobielałe palce. Było za późno. Ręka zrobiła jeden słaby i celny ruch, a broń wbiła się w mój brzuch. Wrzasnąłem i upuściłem ją zabierając sztylet ze sobą.
Upadłem na ziemię tuż obok kanapy. Czułem przeszywający ból w miejscu nacięcia.
Wyrwałem sztylet i rzuciłem nim przez pokuj by wylądował w murowanej ścianie. Pokój przeszedł nieprzyjemny brzęk metalu. 
Zerwałem się do pionu. Rana już nie bolała. Z wampirze szybkością ruszyłem na pomoc. W końcu udało się nam obezwładnić ciało. Usadowiliśmy ją na mosiężnym krześle i przywiązaliśmy tułów do oparcia, nadgarstki do rączek i kostki do nóg krzesła.
Z ust dziewczyny wydarł się niski i histeryczny śmiech.
Oczy przesuwały się po wszystkich po kolei.
- Umrzecie. Nie przeżyjecie kolejnych dni. Zadbam o to.- Powiedział zdeformowany i ciężki głos.
Pomimo szamotania i wierzgania nie mogła się wyrwać z okowów. Z ulgą przysiadłem na fotelu, czując kujący ból w brzuchu. 
- To nie jest jej głos.- Powiedział Jasper trzymając krzesło by nie odjechało.
- CO się do cholery tu dziej?- Wykrzyczał Emmett.
- Edwardzie, zabierz dziewczyny do waszej rezydencji.
- Ale..
- Bez gadania!- Przerwałem, gdy Elizabeth chciała stwarzać opór.
Gdy kobiety wyszły i zostaliśmy sam, rozpiłem koszulę przyglądając się ranie.
Była otwarta. Nie zrastała się.
-Trzeba to zszyć?- Usłyszałem głos Carlisle i w tedy mnie oświeciło.
- Tak. Podglądnąłem kiedyś jak mój ojciec katował złapane przez niego i mego brata wampira. Miał ten sam sztylet. Nacinał ciało wampira, a ono się nie zrastało. Gdy chciał żeby dłużej pocierpiał zaszywał rany i pozwała się im regenerować. Mam nadzieję, że cała czarna maź z ostrza wyparowała, bo z tego, co pamiętam mój ojciec robił coś podobnego. Maczał sztylet w jakimś czarnym oleistym wyciągu i przekuwał serce ofiary. W tedy wampira ogarniały spazmy i wstrząsy. Jakie było moje zdziwienie, gdy serce tego biedaka zaczynało bić, lecz ojciec po krótkiej chwili zazwyczaj skręcał mu kark…
Zapadła grobowa cisza.
- Wyrodny i niewychowany syn. Splugawił całą naszą rodzinę. Zhańbił. Pogrążył. Wysłał na łono szatana.- To coś zaczęło się drzeć i wierzgać. Jasper powoli przestawał dawać sobie rady, ale hartowane stalą liny nie pozwalały uwolnić się rękom.- Umrzesz i spełzniesz na samym dnie piekła. Szatan już przygotował dla ciebie miejsce.
- Coś ja opętało. To musi być to.- Powiedział Jasper, gdy zmienił się z silniejszym Emmettem.
- Czy to możliwe?- Wyszeptał Carlisle wpatrując się w jej ciało.
- Mam nadzieję, że tak. Bo jeśli jest to jej prawdziwa natura, dobrze chowana przed nami to mamy przesrane.
 - Zaraz wracam. Idę po igłę i nici chirurgiczne.
Carlisle wybiegł z wampirzą prędkością z domu zostawiając nas samych, lecz na krótko, bo wrócił z przyborami i z trudem zaczął zaszywać ranę na moim brzuchu. Gdy już skończył wstałem.
 Przeszywający i zimny wzrok wwiercający dziury w mojej głowie, który posyłał ten demon, były tak dziwnie znajome.Synu. Nasza rodzinę i ten wzrok, który już kiedyś doświadczyłem.
- Ojcze?- Spytałem ze zdziwieniem.
Ciało zesztywniało, a palce ciągle wbijały się w rączki fotela.
- Nie nazywaj mnie tak. Nigdy. Nie jesteś moim synem! Jesteś potworem, który ogarną jego ciało!
Wszyscy zamarli.
- A ty jesteś potworem, który zawładną ciałem swojej, bogu winnej wnuczki! Kto jest bardziej brutalny?! Ja czy ty! Ja zostałem w swoim ciele i nie próbowałem zabić nikogo z mojej rodziny! Idź do diabła i oddaj nam ją!
- Już za późno, ja zbratałem się z diabłem.- Powiedział szczerząc zęby.
Rozwścieczony Edward złapał za jej szyję i zacisną palce na krtani.
- Oddaj mi ją!- Wrzasną.
Demon zaśmiał się.
- Ona nie żyje.- Wysyczał śmiejąc się.
Edward opadł na kanapę i schował twarz w dłoniach.
- Nie ona żyje. Żyje…
- Jasper zaprowadź go do domu. Natychmiast. I dopilnuj by w czasie drogi niczego sobie nie zrobił.- Powiedział stanowczo Carlisle.
- Nie chcę. Chcę zostać z nią.- Wystękał.
- Jej już nie ma. Dawno jest w zaświatach. A i tam długo nie pożyje. Zleciłem zabicie jej duszy. Unicestwienia jej na zawsze. Na wieki. – Przerwał.- A gdy zginie dusza, jej ciało stanie się moją własnością. A w tedy już mnie nie powstrzymacie. Umrzecie i nie powstaniecie z grobów.
Po pokoju rozniósł się śmiech demona, który brutalnie odbijał się o bębenki w uszach.

< Perspektywa Belli>
 Płynęłam. Moje ciało płynęło, po powierzchni ciepłej wody, niesione prądem.  Nie czułam się jednak przemoknięta. Moje włosy były suche i zachowywały się tak jakby rozwiewał je wiatr. Słońce przyjemnie ogrzewało moja twarz i pomimo tego, że było w zenicie na niebie rozsiane były miliony gwiazd, które tworzyły konstelacje i drogi mleczne, jakich w życiu nie widziałam. Zadziwiający był również księżyc, który znajdował się po zachodniej stronie nieboskłonu.
Nagle poczułam, że moje ciało osiadło na dnie, a fale wyrzuciły mnie delikatnie na brzeg.
Piasek był suchy i przyjemnie nagrzany. Powietrze przyjemnie łaskotało mnie w nozdrza swoim słodkim deszczowym aromatem. Dokładnie takim, jaki uwielbiałam.
Usiadłam zanurzając palce w piasku.
- Gdzie ja jestem?- Szepnęłam niezdarnie wstając z ziemi.
- Jesteś pomiędzy.- Usłyszałam melodyjny damski głos przypominający śpiew skowronków.
Obejrzałam się za siebie, przez co moje włosy zaczęły podrygiwać rytmicznie, a biała zwiewna szata, w którą byłam odziana uniosła się na morskiej bryzie. Przede mną stała kobieta, w podobnej do mojej szacie. Jej długie brązowe włosy opadały na ramiona nie poddając się ciepłemu wietrzykowi, który próbował je rozwiać. Twarz w kształcie serca, na której znajdowały się łagodne szlachetne rysy promieniała szczęściem, a duże brązowe oczy wpatrywały się we mnie z miłością.
- Mama.
To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Wpadłam w jej ciepłe opiekuńcze ramiona. Uściskałam ją mocno chlipiąc. Moje łzy spływał po policzkach i gdy spadały z mojej twarzy zmieniały się w małe świetliki, które unosiły się w górę i dołączały do miliona gwiazd na niebie
- Moja, kochana dzielna córeczka.- Wyszeptała całując mnie w czoło.- Wyrosłaś na piękną kobietę.- Ujęła moją twarz w dłonie i otarła mokre policzki.
- Jak to możliwe, że tu jesteś? Ja nie żyję?- Wychlipałam
- Jesteś pomiędzy niebem, a ziemią. Na neutralnym gruncie.- Uśmiechnęła się.- Nieliczni tu trafiają. Nieliczni, którzy dostają wybór między życiem na ziemi, a życiem w niebie. Teraz tylko od ciebie zależy gdzie wylądujesz.
- Ty też dostałaś tą możliwość wyboru?- Spoglądałam na nią szklistymi oczami.
- Nie, nie otrzymałam jej. Wraz z twoim ojcem od razu trafiliśmy do nieba.
- Więc co tu robisz?
- Jestem tu, by pomóc ci odnaleźć twoją drogę.- Uśmiechnęła się pocieszająco.
- Jak to? Jesteście w niebie? W raju? Myślałam, że wampiry trafiają do piekła.
Mama podała mi haftowaną chusteczkę a ja przyjęłam ją z wdzięcznością.
- Wampiry dostają zadość uczynienie, za piekło za życia na ziemi. Wszystkie bez wyjątku, okoliczności śmierci i krzywdy, którą zrobili innym. Wszyscy trafiają do nieba. - uśmiechnęła się gładząc mnie po policzku.- W raju żyjemy jak ludzie, zdalna od pragnienia krwi i wszystkich problemów.
Wytarłam nos.
- Dlaczego dostałam drugą szanse?
- Najprawdopodobniej Bóg ma wobec ciebie inne plany.- Uśmiechnęła się do mnie.- Chodź. Zaprowadzę cię gdzieś.
Posłusznie schwyciłam jej wyciągniętą dłoń i ruszałam za nią. Ciepłe morskie fale obmywały mi stopy nie mocząc ich. Szata unosiła się na wodzie nie wzburzając jej spokojnej powierzchni.
Moje stopy dotknęły wreszcie soczystozielonej trawy, która łaskotała je delikatnie.
Usiadłyśmy na ławce tuż pod dużym rozłożystym drzewem.
Gałęzie nachyliły się do nas i znikąd pojawiły się kwiaty, które przekwitły, a na ich miejscach pojawiły się młode owoce dojrzewające w zawrotnej prędkości. Już po chwili z gałęzi zwisały dwa krwistoczerwone jabłka błyszczące w świetle gwiazd, księżyca i słońca. 
Moja mam urwała oba, a gałęzie powróciły na swoje miejsce. Podała mi jedno, a sama ugryzła kawałek swojego.
Łapczywie ugryzłam kawałek, a moje kubki smakowe zwariowały. Słodycz owocu wręcz otumaniła na chwilę mój umysł. Poczułam się jak w domu. Słodki zapach i smak czekolady.
Edward. Trochę soku spłynęło po moim podbródku, po czym wylądowało na trawie. Nim się zorientowałam wyrosła przede mną czerwona róża. Odłożyłam owoc i przyjrzałam się kwiatu uważnie. Na jednym w wybujałych kolców zawieszony był srebrny łańcuszek z kryształowym serduszkiem. Drżącym dłońmi zdjęłam bransoletkę i przycisnęłam ją do serca.
- Owoce tego drzewa przypominają. Przypominają o tym, za czym tak tęsknimy.
 Nie odezwałam się, tylko bardziej zaciskałam palce na małej przywieszce. 
- Wiem, o kim ci przypomniało. Edward to dobry chłopak. Chodź nie wie, w co się wpakował. Kobiety z naszej linii rodowej są strasznie upierdliwe.- Zachichotała- a dowiedział się tego na własnej skórze twój tata, gdy poprosił mnie o rękę.
Zaśmiałam się perliście.
- Masz pięć dni by zdecydować, czego chcesz. Masz dar ducha. Dzięki temu masz większą prawdopodobność, że twoje ciało przeżyje powrót duszy.
- Ale jak mam tego dokonać?
- Tą samą drogą, którą tu przybyłaś.- Uśmiechnęła się, a jej postać zaczęła blednąć. 
- Nie! Poczekaj! Nie zostawiaj mnie!!
- Kocham cię.
Te ostatnie słowa szumiały w mojej głowie jeszcze przez długi czas.
Siedziałam sama na wielkiej łące otoczona kwiatami. Nie widziałam końca ani początku.
Leżałam na ziemi, a ciepły wiatr smagał moją twarz. W oddali słyszałam szum morza.
Co mam zrobić? Wrócić do mojej rodziny? Czy iść dalej, do mamy i taty??

****

Minęły już dwa dni odkąd jestem „pomiędzy”. Siedzę na marmurowej ławce opierając się na oparciu i wpatrując się w wyjątkowe niebo. Jadłam otrzymywane od drzewa owoce delektując się pysznym miąższem i słodkim nektarem ich soku, który przypominał mi o bliskich.
Cisza i spokój panująca nad tym światem była chwilami niepokojąca. Chciałam wracać i dziś to zrobię. Wstając z marmurowej ławki ruszyłam w stronę morza. Szum i morska bryza dochodziła do mnie leniwie i powolnie jak chmury w bezwietrzny dzień. Zamoczyłam stopę. Woda była ciepła.. Weszłam w nią głębiej. Przyjemnie opatulała moje ciało od pasa w duł, lecz przemoczona szata przykleiła się do mojego ciała powodując uczucie dyskomfortu.
Poprzednim razem, gdy płynęłam zdawało mi się, że moje ubranie stapiają się wraz z woda i nawet ich nie czułam, a teraz? Coś się zmieniło. Nagle woda zmąciła się, a dno pod moimi stopami zaczęło rytmicznie drgać.
Czyżby przyszli po mnie? Wracam do domu?- Uśmiechnęłam się i zaczęłam zagłębiać się dalej w wodę.
Jak piorun powietrze przeszył potworny, diabelny ryk.
Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się bestia. Jej żółte, zakrwawione oczy bez źrenic i tęczówek wpatrywały się we mnie. Zamarłam. Bestia swoim masywnym cielskiem ruszyła do przodu. Rzuciłam się w wodę energicznie rozgartując ją rękoma. Niestety nagle poczułam przeszywający bul w łydce. Zatrzymałam się. Odczułam, że jestem ciągnięta w tył, a woda dookoła zabarwia się na czerwono.
Zostałam z brutalnością wyrzucona na brzeg. Wypluwałam wodę z ust próbując złapać dech. Bestia rzuciła się na mnie przygniatając do ziemi masywną łapą o dziesięciu ociekających krwią, ostrych, czarnych pazurach. Krzyk uwiązł w moim gardle, a zwiotczale ręce próbowały odciągnąć napastnika. Niestety na próżno… 
- Pan kazał cię wysłać tam gdzie twoje miejsce. Do piekła!- Bestia przemówiła ludzkim głosem i wyszczerzyła dwa rzędy zębów, jak u rekina.
Poczułam jak się zbliża, a jej śmierdzący padliną oddech owiewa moje policzki, włosy i twarz. Z oczu pociekły mi łzy. To będzie mój koniec…
W ostatniej chwili zamknęłam oczy i poczułam jak szczęki diabła zaciskają się na mojej głowie roztrzaskując czaszę.
Ostatnia myślą były słowa mojej mamy: „Wampiry dostają zadość uczynienie, za piekło za życia na ziemi. Wszystkie bez wyjątku, okoliczności śmierci i krzywdy, którą zrobili innym. Wszyscy trafiają do nieba”.

<<Perspektywa Harryego>>
Siedziałem wraz z Carlsielm i Emmettem przy ciele Belli. Liny poobcierały jej nadgarstki a twarz wychudła. Jednak oczy demona uparcie wpatrywały się w nas miażdżąc spojrzeniem.
Dwa dni krzywd i krzyków. Biedna Bella… Czy to jest jej koniec?
Nagle Demon zaciąganą się spazmatycznie powietrzem z rozdzierającym świstem. Jego oczy zastygły na podłodze. Zainteresowani i zaciekawieni zbliżyliśmy się do niej. Nagle jej głowa opadła bezsilnie i z ust wydarł się jęk narastający w krzyk. 
- Bella?!- Krzyknąłem przestraszony. Głowa podskoczyła do tyłu naginając kręgi szyjne do granic możliwości. Oczy miała zamknięte a z ust nadal wydobywał się krzyk. Oszołomieni przyglądaliśmy się temu z przerażeniem. Nagle wszystko znikło, a jej głowa opadła na pierś.
Wydawała się teraz taka bezbronna. Jej włosy opadły do przodu. Nagle przemówiła swoim normalnym głosem:
- Pomóżcie mi. Proszę…- błagalny stęk przeszył mnie na wskroś. Wróciła…- Proszę… Liny wpijają mi się w nadgarstki… Wróciłam, nie ma go tu…
Stałem jak wryty, a Carlisle nie tracił czasu i zabrał się za rozwiązywanie jej nóg i rąk.
Gdy zakończył czynność dziewczyna osunęła się na niego jak bezwładna lalka, nagle jej mięśnie się napięły a kły wydłużyły. Otworzyła oczy. To nie była ona, to demon…
- Carlisle! Uważaj!- Jednak było już za późno, demon wbił rękę w jego klatkę piersiową wyrywając serce. Cofnąłem się do tyłu, gdy ciało mego przyjaciela upadło na ziemię.
Emmett złapał ją od tyłu łapiąc w tali. Szybko podbiegłem próbując unieruchomić jej ręce, ale w tym samym momencie podciągnęła się do góry i odepchnęła mnie nogami. Emmett również odskoczył, lecz jej ciało stało jakby nigdy nic, a ręka z zaciekawieniem ściekała serce doktora.
- Stało się. Potwór ją zabił. A ja ostrzegałem, że gorzko tego pożałujecie.- Warkną i rzucił się w stronę sztyletu. Jego kontury zamazywały się podczas ruchu i zanim się spostrzegłem sztylet ze świstem przeszył powietrze trafiając Emmett’a w klatkę piersiową.
Skoczyłem na nią, ale ona gestem ręki odgoniła mnie jak muchę.
Poleciałem na ścianę i gdy otworzyłem oczy widziałem jak jej ręce zaciskały się na głowie osiłka. Oczy chłopaka nerwowo i błagalnie wpatrywały się w Demona, a on bezlitośnie skręcił mu kark i wydarł z korpusu.
Szybko wstałem, ruszyłem do drzwi i gdy byłem jedną nogą na zewnątrz, ostrze sztyletu przeszyło moje serce i płuco.
Osunąłem się na kolana i dotknąłem ręką klatki piersiowej. Biała skóra zabarwiła się na czerwono. Gdy podniosłem oczy zobaczyłem twarz demona, nie mojej Belli. Demona, który mi ją zabrał. Jego ręce zacisnęły się na rękojeści i wyrwał ją kucając przede mną.
- Nigdy nie byłeś dobrym synem. 
- A ty ojcem.-Warknąłem i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem drobne mocne ręce zaciskające się na mojej głowie.
- Oby nie spotkało cię nic dobrego w zaświatach…

<<Oczami Demona>>
Zostawiłem ciała w domu na jednej kupce i poszedłem szukać zapałek. Na szczęście na kominku znalazłem je i jakiś łatwopalny płyn. Dywan szybko nasiąkł substancją i równie szybko zajął się ogniem. Z przyjemnością przyglądałem się jak ich ciała spalają się na proch… Gdy zajęły się belki podtrzymujące sufit i ściany wyszedłem na zewnątrz nie zapominając o sztylecie. Miałem szczęście, że udało mi się ich obezwładnić. Cały sok z drzewa już dawno spłyną z ostrza, a samo w sobie nie działało on na wampiry.
W szybkim tempie dobiegłem do polany z drzewem. Stanąłem przed nim i uśmiechnąłem się z kpiną na ustach. Głupie szczeniak, wyryły na nim swoje inicjały. Hah. Jakież to romantyczne. Jednym sprawnym ruchem wbiłem sztylet w drzewo a z korony spadła wrona. Tak jak zawsze. Raniąc drzewo raniłem jednego z jego mieszkańców.
Wyrwałem ostrze i leniwym mruknięciem ruszyłem do rezydencji.
 Mury domu powoli wyłaniały się zza drzew a światła przedzierały przez liście. Wszedłem na kamienną ścieżkę. Tak długo czekałem na ten moment. 
Szklane drzwi ogrodowe do salonu były otworzone, a w środku siedziały trzy wampirzyce. Blondynka, ruda i brunetka. Oparłem się nonszalancko o framugę drzwi i odkaszlałem.
- Czyżbym nie został zaproszony na babskie pogawędki?- wychrapiłem.
Kobiety zerwały się do pionu, a ja nie czekając na ich reakcje cichutko nie robiąc hałasu, przeszyłem sztyletem pierwszą, potem drugą i trzecią. Patrząc z rozkoszą na ból w ich twarzach i agonię w oczach.
Ich ciała rozszarpałem na kawałki i ułożyłem na środku pokoju.
-Esme! Nie wiesz, kiedy wróci Jasper i Ed…- w drzwiach pokoju pojawiła się mała chochlica. 
Jej oczy zastygły w przerażeniu, a z ust wydarł się krzyk. 
Z gracją tygrysa rzuciłem się na nią i wbiłem kołek w serce. Zostało jeszcze dwóch…
Wygodnie umościłem się na kanapie przerzucając z jednej ręki do drugiej, wykonaną z mistrzowską precyzją, broń. Wytarłem krew o obicie kanapy. Mała wampirzyca czołgała się po podłodze a jej serce powoli zaczęło pompować zakrzepłą krew.
 Piskliwy głosik uwiązł w jej gardle powodując spazmy. 
Powoli dochodziły do mnie odgłosy z zewnątrz. Ciche drapieżne kroki, dwóch osób. Założyłem nogę na nogę z wyższością wpatrywałem się w pustkę, w której zmaterializowali się szybko dwaj mężczyźni. Blondyn i brunet, który na pierwszy rzut oka wydawał się rudy.
Z pamięci dziewczyny wynikało, że to Jasper i Edward. Jaz zareagował szybko i schwycił swoją ukochaną w ramiona przyciskając dłonie do krwawiącej rany na jej piersi. Uśmiechnąłem się szerzej. Ich strach, złość i przejmujący ból cieszył moje serce i umysł. 
- Kwintesencja bólu.- Wyszeptałem cienkim i melodyjnym kobiecym głosem. I z zimną krwią zasztyletowałem blondyna. Brunet przyglądał się z przerażeniem w oczach jak zbliżam się do niego. Nie ruszał się. Przekręciłem głowę w bok.
- Czy boisz się śmierci?- Spytałem przytykając do jego serca ostrze zakrwawionego sztyletu.
- Bello. Kocham cię…- wyszeptał i padł na kolana.
- Ona na ciebie nie czeka. Nic już na ciebie nie czeka. Tylko nicość i cierpienie.- Wyszeptałem donośnie.-  Twój nowy towarzysz na wieki. 
Zręcznym ruchem popchnąłem sztylet do przodu. Ostrze z łatwością przeszyło mięśnie by dostać się do serca. Wampir nawet nie krzykną z bólu. Na jego twarzy nie ujawniły się nowe emocje.
- Jesteś i byłeś potworem, który zniszczył swoją rodzinę. To ciebie nie czeka nic dobrego po śmierci. Ja wrócę do swej ukochanej. Wierzę w to. Będę mógł ją nadal kochać i być ze swoją rodziną. A dla ciebie nie ma już ratunku.- Powiedział bez zająknienia, głosem przesączonym bólem, po czym padł na ziemię, a mi nie pozostało nic innego. Tylko ich zabić.

(Oczami Edwarda)
Czułem jak się unoszę. Dosłownie jak bym latał. Ale byłem w wodzie! Wielkim nieprzeniknionym morzu, które prowadziło mnie w wytyczonym przez siebie kierunku. Wreszcie poczułem delikatne muśnięcie ciepłego morskiego pisaku i znalazłem się na lądzie. Na niebie Świeciło ogromne słońce i jeszcze ogromniejszy księżyc. Gwiazdy układały się w nieznane mi konstelacje. Usiadłem a moją twarz owiała ciepła morska bryza. Nie byłem tu sam. Cała moja rodzina zgromadziła się dookoła mnie.
- Gdzie my jesteśmy?- Spytałem rodziny. 
Wszyscy spoglądali po sobie skołowani.
- Nie wiem. Jedynym, co pamiętam to była moja śmierć.- Powiedział, Carslisle a potem przydryfowałem tu. Podobnie zresztą jak wszyscy… Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy.
-Jesteście u bram nieba.- Usłyszałem melodyjny i tak dobrze znany mi głos. Moje oczy same powiodły do jego źródła. Każdy kawałek mojego ciała, każdy mięsień napięły się, zmysły oszalały.
- Jesteście w niebie.- Jej głos otulał nas jak najlepszy szal z jedwabiu.- Przyszłam po was.
Jej duże przejrzyste oczy iskrzyły z radości i miłości.
- Bella.- Wystękałem i jak piorun złapałem ja w objęcia. Jej ciało ufnie wtuliło się we mnie a usta odnalazły moje. Delikatnie gładziłem ją po mokrym od łez policzku. Nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje.
Oderwałem się od niej i przyglądałem jak nasze łzy łączą się by po chwili dołączyć do konstelacji gwiazd.
- Już zawsze będziemy razem.- Wyszeptała przez łzy.- Kocham cię.
- Kocham cię…

Obserwatorzy

http://www.youtube.com/watch?v=zvCBSSwgtg4