wtorek, 15 października 2013

Informacja dla zainteresowanych moją dalszą koegzystencją :)

A winc :) Niezmiernie się cieszę, że ktoś jednak postanowił przeczytać te moje wypociny...kochane kocham was :D Ale ja nie po to tu być :) Ja być w sprawie mojej egzystencji, koegzystencji... jeden ciul :) Nie odchodzę na zawszę :D Wracam po kwietniu :) Tuż po testach gimnazjalnych, bo ten rok zapowiada się krwawą rzeźnią niewiniątek diabełków  :/ Mam jednak małe komplikacje i małe dygresje w sprawie kolejnego bloga :c Mam za dużo pomysłów, które bardzo chciała bym wam przedstawić... I nie mogę wybrać, bo kompletne nwm co mam zrobić!!! Wszystkie mi się podobają i nie miałabym serca między nimi wybierać, więc postanowiłam popisać je przez pewien czas i w tedy zobaczę, który idzie mi szybciej :) Wpadłam też na pomysł by dokończyć mojego poprzedniego bloga tylko nwm, czy znajdę stare notki ;/ było by bosko. Ale się zobaczy :) Do zobaczenia! <3 I pozdrawiam :* AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!! I jeszcze! Myślałam tez nad kontyn uacją bloga którego pisałam z moją przyjaciółką Mlodą :)

niedziela, 29 września 2013

Epilog

    To już jest koniec… Nie ma już nic…. Tak zaczynałaby się pewnie akademia na koniec szkoły. Ale to nie szkoła :D Kochane i kochani. Ukończyłam tego bloga. Pisałam go dobre dwa lata i już naprawdę nie będę się złościć na żadnych pisarzy za to, że tak wolno piszą kontynuacje serii. Już wiem, że to strasznie ciężka praca, a szczególnie, gdy nie ma się weny.
Chciałam podziękować wszystkim za to, że tak długo ze mną wytrwali J Ta przygoda była najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Tyle nowych znajomości i wiecznych przyjaźni. Do tej pory pamiętam jak zakładałam i usuwałam swoje pierwsze blogi  xD  Jako czytelnicy jesteście wspaniali a jako ludzie których poznałam nieocenieni w swojej wyrozumiałości i pomocy. Większość wydarzeń była zainspirowana przez was. 
Tak Kaśka :D Jesteś najlepszym co spotkało mnie w ciągu dwóch lat :P
Dziękuję i żegnam się z wami….

          Czułam przeszywając do szpiku kości zimno wiejącego wiatru, który z łatwością przewiewał mokry materiał mich ubrań. Kierowałam się dobrze wytyczoną ścieżką, pamiętając słowa ojca mej matki. Zabić wszystkich, którzy staną mi na drodze. Wszystkich, którzy mogą mnie powstrzymać od oczyszczenia dobrego imienia mojej rodziny. Mogę naprawić błąd, który popełniła moja matka i wuj.  Dziadek był ciągle ze mną. Trzymał się mnie kurczowo powtarzając, że muszę zabić te potwory. Bez wahania wpadłam do mieszkania Harryego. Z uśmiechem na twarzy weszłam do salonu nie bacząc na to, że zostawiam za sobą brudne ślady butów na aksamitnym dywanie. Elizabeth siedziała na kanapie ze szklanką wina wymieszanego z krwią. Gdy popatrzyła na mnie widziałam zgrozę, która zalęgła się w jej złotych tęczówkach i głęboko czarnych źrenicach. Kurczowo zaciskałam palce na rękojeści. Ciotka wstała cofając się do tyłu.
- Harry!- Wrzasnęła przerażana.
Czyżby aż tak bała się tego sztyletu? Mimochodem, na krótką chwilę spojrzałam na moje odbicie w lustrze.
Prawie czarne włosy, które mokre oblepiały moją twarz i ramiona. Brudna i poszarpana sukienka, niezdrowo biała cera, ale najbardziej przerażające były oczy. Złote tęczówki pociemniały, źrenica zajmowała najwięcej miejsca, a na białkach widać były czarne żyłki. Wyszczerzyłam kły.
-Harry!- Krzyknęła przerażonym i piskliwym głosem. Coś się we mnie poruszyło… Coś dziwnego… Wzięłam głęboki wdech i straciłam równowagę. Gdyby nie to, że podparłam się o kanapę, miałabym bliskie spotkanie z twardą ziemią. Sztylet wypadł mi z ręki, a zimno i nienawiść wyparowały, za to przyszła trwoga i niedowierzanie w to, co robię. Wuj w prędkości światła wpadł do salonu zasłaniając swoją ukochaną własnym ciałem. Strach i gotowość do ataku w jego oczach mówiła sama za siebie, a mnie to przeraziło.
- Pomóż…- wyszeptałam ostatkiem tchu.
Co ty robisz?! Natychmiast! ZABIJ ICH!!- Krzyk ducha rozwalał mi bębenki.
Ogarnęła mnie panika, strach ból i zimno, któro walczyło o kontrole nad słabnącym ciepłem.
- Zabierzcie go ode mnie!- Wrzasnęłam rozpaczliwie i rzuciłam się na ścianę zjeżdżając po niej. Poczułam jak łzy lecą po mojej twarzy.
Zabij ich! Inaczej z tobą skończę! Zabij!! 
Słowa krążył w mojej głowie wiercąc w niej dziury. Znów zaczęłam krzyczeć.
- Proszę…- wyszeptałam, zatykając sobie uszy.- Błagam!
Mój histeryczny krzyk z pewnością obudził wszystkich w okolicy. Szloch odbijał się echem o ściany małego salonu. Nagle w szybę coś uderzyło. Harry odskoczył ciągnąc za sobą El, ale nie odwracał ode mnie wzroku.Uderzenie powtórzyło się, a do pokoju wraz z roztrzaskaną szybą wpadła wielka czarna wrona, która przez siłę uderzenia skręciła sobie kark/adła bezwładnie na ziemię. Mój wrzask nasilił się, gdy poczułam lodowate szpony zaciskające się na moim mózgu. 
Wylądowałam na podłodze. Przestałam krzyczeć. Moje oczy wywracały się same, a ciało wygięło się w łuk. Nie potrafiłam nad tym zapanować.
- Bello?- Gdy się nie odezwałam Harry podbiegł do mnie i przytrzymał za ręce.- Kochanie… Co się dzieje?
Wreszcie udało mi się utrzymać oczy w jednym miejscu. W moim polu widzenia ukazała się zatroskana i przerażona twarz Harryego.
- Isa? Słyszysz mnie?- klepną mnie w pliczek dłonią, tak jak się cuci omdlałego.
Z przerażeniem patrzyłam jak czarna twarz przenika prze wujka by stanąć ze mną oko w oko.
Byłaś nieposłuszna. Opuściłaś mnie! Chciałaś okazać im litość! Zawahałaś się!- wrzeszczał duch potwora, który był moim dziadkiem- zginiesz, a ja opętam twoje ciało. Wybiję ich, co do joty, a ty nic na to nie poradzisz! Nie zobaczysz ich już nigdy! Nigdy!
Mój krzyk poniósł się echem po lesie. To było ostatnie, co zdołałam rozpoznać.

<< Perspektywa Harryego>>
Trzymałem ją za zimne jak lód nadgarstki. Jej czoło oblewał zimny pot. Przestała się ruszać. Nie oddychała, a jej krzyk brzmiał jak ostatni zew z jej piersi.
Puściłem jej dłonie przyglądając się twarzy wykrzywionej w grymasie bólu. Przypomniał mi się jej strach wręcz przerażenie, gdy się nad nią nachyliłem. Co się jej do cholery stało?!
Odgarnąłem jej na wpół suche loki z twarzy. Przyglądałem jej się uważnie.
- Umarła?- Usłyszałem za osobą spanikowany głos Elisabeth.
- Nie. Ona nie może umrzeć.- Wystękałem przerażony.- Ej.. Mała… Obudź się.
Próbowałem ją cucić, ale nie reagowała na najmniejsze bodźce. 
- Idź po nich.- Wyszeptałem zachrypniętym głosem.
- Ale…
- Powiedziałem idź!- Krzyknąłem.
Elizabeth wzdrygnęła się i wybiegła z domu zgrabnie omijając roztrzaskane ciało kruka.
- Bello. Otwórz oczy. Proszę… Otwórz te swoje piękne oczęta. I uśmiechnij się tak jak to masz w zwyczaju. Przeniosłem ją na kanapę uważając by jej nie upuścić.
Przykryłem ją kocem. Jej dłonie były zimne jak lód, a krople wody we włosach i na policzkach zamarzały.
To nie jest prawda, nie mogę stracić ostatniej spokrewnionej ze mną osoby.
Pogładziłem ją po zamarzniętym puklu włosów. 
Usłyszałem kroki. Nie podnosiłem głowy, dobrze wiedziałem ko przybył.
Po chwili w pokoju ukazali się wszyscy najbliżsi. Edward natychmiast podbiegł do nas.
Trzęsącymi rękoma dotkną jej zimnej twarzy strzepując krople zamarzniętych łez.
- Ona żyje, prawda?- Spytał łamiącym się głosem. Wstałem nie odpowiadając. Usłyszałem trzy wybuchy rozpaczliwego płaczu.
Przytuliłem do siebie zasmarkaną El całując ją w czubek głowy.
Widziałem jak Edward delikatnie schwycił jej nieżywą dłoń i złożył na niej pocałunek.
Płakał.Zakrył twarz dłońmi i usiadł na ziemi załamując się do reszty.
Emmett pomógł mu usiąść na fotelu, ale on bez słowa wpatrywał się intensywnie, suchymi jak wiór oczyma w swoja ukochaną.
Nie mogłem na to patrzeć.
Carlisle podszedł do niej i ukląkł. Sprawdził puls, co było pewnie tylko zboczeniem zawodowym. Sprawdził oddech. Widziałem jak jego dłonie się trzęsą i odmawiają posłuszeństwa. Na chwilę zaprzestał badania i potarł skronie. Spojrzał na jej bezwładne ciało, po czym wyją z kieszeni długopis z latarką. Uchylił powiekę dziewczyny i odskoczył prażony nie zamykając oka. Mała tęczówka ledwie, co odróżniała się od nienaturalnie rozszerzonej źrenicy, białka były obsypane siatka czarnych żyłek.
Doktor drżącą ręką skierował promień światła na oko.
Źrenica zmniejszyła się. Minimalnie, ale jednak.
-Żyje.- Powiedział rozładowując napięcie w pomieszczeniu.- Ale nie mam pojęcia, co mogło jej się stać.
Edward dalej siedział w fotelu. Ślepy i Głuch na jakiekolwiek dobre wiadomości. Esme podeszła do niego od tyłu i przytuliła szepcząc jakieś słowa.
Chłopakiem wstrząsał szloch. On naprawdę musiał ją kochać…
- Ostatnio jak widziałem ją przytomną to próbowała zadźgać Elizabeth.
Zaraz pożałowałem tych słów. Zapadła grobowa cisza. Napięcie było wręcz namacalne. Wszyscy oczekiwali werdyktu doktora.Doktor zaczął mierzyć temperaturę. Jego ręce nadal się trzęsły. Alice opanowując swój szloch podeszła do kanapy pocierając mu pocieszająco ramię i usiadła na zagłówku głaszcząc Belle po włosach.
Po chwili znów zaniosła się szlochem, więc odeszła wtulając się w bezpieczne ramiona Jaspera.
-Termometr nie mieści się w skali. Rtęć nawet nie podskoczyła. Jest zimna jak lód. Nawet woda i mokre ubrania zesztywniały.
W pokoju zaczął roznosić się nieprzyjemny odór gnijącego ciała.
Carlisle zaprzestał badań i odskoczył dłońmi. Coś było nie tak.
-Co się stało?- Spytałem zaniepokojony.
W tym momencie jej oczy się otworzyły. Już nie było różnicy pomiędzy źrenicą a tęczówką a śnieżnobiałe białka lekko pożółkły i ukazało się na nich więcej czarnych żyłek.
Edward zerwał się z siedzenia i w wampirze szybkością podbiegł i przykląkł przy nich.
Isabella wzięła pierwszy długi i świszczący oddech, który o mało nie rozerwał jej drobnej klatki piersiowej. 
Mrugnęła kilkakrotnie oczyma, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech odsłaniający długie kły i zęby, które straciły już ten blask.
- Bello, kochanie? Wszystko w porządku?- Pytał gładząc ją w policzek.
Bella zarechotała, ale to nie był jej śmiech…
- Nic nie jest w porządku.- Odezwała się ciężkim i zniekształconym głosem, po czym powoli, lecz z śmiercionośną precyzją złapała Edwarda za głowę i gdy liczyły się już tylko milimetry Carlisle oderwał swojego syna od niej.
Gdy Bella… Poprawka to coś usiadło, powolnym ruchem odkryło się. Z przerażeniem stwierdziłem, że w ręce nadal „to coś” miało sztylet, ale już nie ociekał czarną breją, była to czysta stal. Mam nadzieję, że to zwiększa nasze szanse.
 Ciało wstało i z niezdarną szybkością ruszyło w stronę Carlisle. Nie zwracając uwagi na krzyk, jaki uniósł się w pokoju złapałem ciało mojej siostrzenicy w tali i oderwałem od ziemi.
Głowa obracała się próbując mnie ugryźć, ale na szczęście byłem poza jej zasięgiem.
Ciało było słabe, mogłem to wyczuć. Ledwo wyczuwalne szarpnięcia nie robiły na mnie wrażenia. Zwiedzony brakiem krzepy nie zwróciłem uwagi na sztylet, który kurczowo trzymały pobielałe palce. Było za późno. Ręka zrobiła jeden słaby i celny ruch, a broń wbiła się w mój brzuch. Wrzasnąłem i upuściłem ją zabierając sztylet ze sobą.
Upadłem na ziemię tuż obok kanapy. Czułem przeszywający ból w miejscu nacięcia.
Wyrwałem sztylet i rzuciłem nim przez pokuj by wylądował w murowanej ścianie. Pokój przeszedł nieprzyjemny brzęk metalu. 
Zerwałem się do pionu. Rana już nie bolała. Z wampirze szybkością ruszyłem na pomoc. W końcu udało się nam obezwładnić ciało. Usadowiliśmy ją na mosiężnym krześle i przywiązaliśmy tułów do oparcia, nadgarstki do rączek i kostki do nóg krzesła.
Z ust dziewczyny wydarł się niski i histeryczny śmiech.
Oczy przesuwały się po wszystkich po kolei.
- Umrzecie. Nie przeżyjecie kolejnych dni. Zadbam o to.- Powiedział zdeformowany i ciężki głos.
Pomimo szamotania i wierzgania nie mogła się wyrwać z okowów. Z ulgą przysiadłem na fotelu, czując kujący ból w brzuchu. 
- To nie jest jej głos.- Powiedział Jasper trzymając krzesło by nie odjechało.
- CO się do cholery tu dziej?- Wykrzyczał Emmett.
- Edwardzie, zabierz dziewczyny do waszej rezydencji.
- Ale..
- Bez gadania!- Przerwałem, gdy Elizabeth chciała stwarzać opór.
Gdy kobiety wyszły i zostaliśmy sam, rozpiłem koszulę przyglądając się ranie.
Była otwarta. Nie zrastała się.
-Trzeba to zszyć?- Usłyszałem głos Carlisle i w tedy mnie oświeciło.
- Tak. Podglądnąłem kiedyś jak mój ojciec katował złapane przez niego i mego brata wampira. Miał ten sam sztylet. Nacinał ciało wampira, a ono się nie zrastało. Gdy chciał żeby dłużej pocierpiał zaszywał rany i pozwała się im regenerować. Mam nadzieję, że cała czarna maź z ostrza wyparowała, bo z tego, co pamiętam mój ojciec robił coś podobnego. Maczał sztylet w jakimś czarnym oleistym wyciągu i przekuwał serce ofiary. W tedy wampira ogarniały spazmy i wstrząsy. Jakie było moje zdziwienie, gdy serce tego biedaka zaczynało bić, lecz ojciec po krótkiej chwili zazwyczaj skręcał mu kark…
Zapadła grobowa cisza.
- Wyrodny i niewychowany syn. Splugawił całą naszą rodzinę. Zhańbił. Pogrążył. Wysłał na łono szatana.- To coś zaczęło się drzeć i wierzgać. Jasper powoli przestawał dawać sobie rady, ale hartowane stalą liny nie pozwalały uwolnić się rękom.- Umrzesz i spełzniesz na samym dnie piekła. Szatan już przygotował dla ciebie miejsce.
- Coś ja opętało. To musi być to.- Powiedział Jasper, gdy zmienił się z silniejszym Emmettem.
- Czy to możliwe?- Wyszeptał Carlisle wpatrując się w jej ciało.
- Mam nadzieję, że tak. Bo jeśli jest to jej prawdziwa natura, dobrze chowana przed nami to mamy przesrane.
 - Zaraz wracam. Idę po igłę i nici chirurgiczne.
Carlisle wybiegł z wampirzą prędkością z domu zostawiając nas samych, lecz na krótko, bo wrócił z przyborami i z trudem zaczął zaszywać ranę na moim brzuchu. Gdy już skończył wstałem.
 Przeszywający i zimny wzrok wwiercający dziury w mojej głowie, który posyłał ten demon, były tak dziwnie znajome.Synu. Nasza rodzinę i ten wzrok, który już kiedyś doświadczyłem.
- Ojcze?- Spytałem ze zdziwieniem.
Ciało zesztywniało, a palce ciągle wbijały się w rączki fotela.
- Nie nazywaj mnie tak. Nigdy. Nie jesteś moim synem! Jesteś potworem, który ogarną jego ciało!
Wszyscy zamarli.
- A ty jesteś potworem, który zawładną ciałem swojej, bogu winnej wnuczki! Kto jest bardziej brutalny?! Ja czy ty! Ja zostałem w swoim ciele i nie próbowałem zabić nikogo z mojej rodziny! Idź do diabła i oddaj nam ją!
- Już za późno, ja zbratałem się z diabłem.- Powiedział szczerząc zęby.
Rozwścieczony Edward złapał za jej szyję i zacisną palce na krtani.
- Oddaj mi ją!- Wrzasną.
Demon zaśmiał się.
- Ona nie żyje.- Wysyczał śmiejąc się.
Edward opadł na kanapę i schował twarz w dłoniach.
- Nie ona żyje. Żyje…
- Jasper zaprowadź go do domu. Natychmiast. I dopilnuj by w czasie drogi niczego sobie nie zrobił.- Powiedział stanowczo Carlisle.
- Nie chcę. Chcę zostać z nią.- Wystękał.
- Jej już nie ma. Dawno jest w zaświatach. A i tam długo nie pożyje. Zleciłem zabicie jej duszy. Unicestwienia jej na zawsze. Na wieki. – Przerwał.- A gdy zginie dusza, jej ciało stanie się moją własnością. A w tedy już mnie nie powstrzymacie. Umrzecie i nie powstaniecie z grobów.
Po pokoju rozniósł się śmiech demona, który brutalnie odbijał się o bębenki w uszach.

< Perspektywa Belli>
 Płynęłam. Moje ciało płynęło, po powierzchni ciepłej wody, niesione prądem.  Nie czułam się jednak przemoknięta. Moje włosy były suche i zachowywały się tak jakby rozwiewał je wiatr. Słońce przyjemnie ogrzewało moja twarz i pomimo tego, że było w zenicie na niebie rozsiane były miliony gwiazd, które tworzyły konstelacje i drogi mleczne, jakich w życiu nie widziałam. Zadziwiający był również księżyc, który znajdował się po zachodniej stronie nieboskłonu.
Nagle poczułam, że moje ciało osiadło na dnie, a fale wyrzuciły mnie delikatnie na brzeg.
Piasek był suchy i przyjemnie nagrzany. Powietrze przyjemnie łaskotało mnie w nozdrza swoim słodkim deszczowym aromatem. Dokładnie takim, jaki uwielbiałam.
Usiadłam zanurzając palce w piasku.
- Gdzie ja jestem?- Szepnęłam niezdarnie wstając z ziemi.
- Jesteś pomiędzy.- Usłyszałam melodyjny damski głos przypominający śpiew skowronków.
Obejrzałam się za siebie, przez co moje włosy zaczęły podrygiwać rytmicznie, a biała zwiewna szata, w którą byłam odziana uniosła się na morskiej bryzie. Przede mną stała kobieta, w podobnej do mojej szacie. Jej długie brązowe włosy opadały na ramiona nie poddając się ciepłemu wietrzykowi, który próbował je rozwiać. Twarz w kształcie serca, na której znajdowały się łagodne szlachetne rysy promieniała szczęściem, a duże brązowe oczy wpatrywały się we mnie z miłością.
- Mama.
To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Wpadłam w jej ciepłe opiekuńcze ramiona. Uściskałam ją mocno chlipiąc. Moje łzy spływał po policzkach i gdy spadały z mojej twarzy zmieniały się w małe świetliki, które unosiły się w górę i dołączały do miliona gwiazd na niebie
- Moja, kochana dzielna córeczka.- Wyszeptała całując mnie w czoło.- Wyrosłaś na piękną kobietę.- Ujęła moją twarz w dłonie i otarła mokre policzki.
- Jak to możliwe, że tu jesteś? Ja nie żyję?- Wychlipałam
- Jesteś pomiędzy niebem, a ziemią. Na neutralnym gruncie.- Uśmiechnęła się.- Nieliczni tu trafiają. Nieliczni, którzy dostają wybór między życiem na ziemi, a życiem w niebie. Teraz tylko od ciebie zależy gdzie wylądujesz.
- Ty też dostałaś tą możliwość wyboru?- Spoglądałam na nią szklistymi oczami.
- Nie, nie otrzymałam jej. Wraz z twoim ojcem od razu trafiliśmy do nieba.
- Więc co tu robisz?
- Jestem tu, by pomóc ci odnaleźć twoją drogę.- Uśmiechnęła się pocieszająco.
- Jak to? Jesteście w niebie? W raju? Myślałam, że wampiry trafiają do piekła.
Mama podała mi haftowaną chusteczkę a ja przyjęłam ją z wdzięcznością.
- Wampiry dostają zadość uczynienie, za piekło za życia na ziemi. Wszystkie bez wyjątku, okoliczności śmierci i krzywdy, którą zrobili innym. Wszyscy trafiają do nieba. - uśmiechnęła się gładząc mnie po policzku.- W raju żyjemy jak ludzie, zdalna od pragnienia krwi i wszystkich problemów.
Wytarłam nos.
- Dlaczego dostałam drugą szanse?
- Najprawdopodobniej Bóg ma wobec ciebie inne plany.- Uśmiechnęła się do mnie.- Chodź. Zaprowadzę cię gdzieś.
Posłusznie schwyciłam jej wyciągniętą dłoń i ruszałam za nią. Ciepłe morskie fale obmywały mi stopy nie mocząc ich. Szata unosiła się na wodzie nie wzburzając jej spokojnej powierzchni.
Moje stopy dotknęły wreszcie soczystozielonej trawy, która łaskotała je delikatnie.
Usiadłyśmy na ławce tuż pod dużym rozłożystym drzewem.
Gałęzie nachyliły się do nas i znikąd pojawiły się kwiaty, które przekwitły, a na ich miejscach pojawiły się młode owoce dojrzewające w zawrotnej prędkości. Już po chwili z gałęzi zwisały dwa krwistoczerwone jabłka błyszczące w świetle gwiazd, księżyca i słońca. 
Moja mam urwała oba, a gałęzie powróciły na swoje miejsce. Podała mi jedno, a sama ugryzła kawałek swojego.
Łapczywie ugryzłam kawałek, a moje kubki smakowe zwariowały. Słodycz owocu wręcz otumaniła na chwilę mój umysł. Poczułam się jak w domu. Słodki zapach i smak czekolady.
Edward. Trochę soku spłynęło po moim podbródku, po czym wylądowało na trawie. Nim się zorientowałam wyrosła przede mną czerwona róża. Odłożyłam owoc i przyjrzałam się kwiatu uważnie. Na jednym w wybujałych kolców zawieszony był srebrny łańcuszek z kryształowym serduszkiem. Drżącym dłońmi zdjęłam bransoletkę i przycisnęłam ją do serca.
- Owoce tego drzewa przypominają. Przypominają o tym, za czym tak tęsknimy.
 Nie odezwałam się, tylko bardziej zaciskałam palce na małej przywieszce. 
- Wiem, o kim ci przypomniało. Edward to dobry chłopak. Chodź nie wie, w co się wpakował. Kobiety z naszej linii rodowej są strasznie upierdliwe.- Zachichotała- a dowiedział się tego na własnej skórze twój tata, gdy poprosił mnie o rękę.
Zaśmiałam się perliście.
- Masz pięć dni by zdecydować, czego chcesz. Masz dar ducha. Dzięki temu masz większą prawdopodobność, że twoje ciało przeżyje powrót duszy.
- Ale jak mam tego dokonać?
- Tą samą drogą, którą tu przybyłaś.- Uśmiechnęła się, a jej postać zaczęła blednąć. 
- Nie! Poczekaj! Nie zostawiaj mnie!!
- Kocham cię.
Te ostatnie słowa szumiały w mojej głowie jeszcze przez długi czas.
Siedziałam sama na wielkiej łące otoczona kwiatami. Nie widziałam końca ani początku.
Leżałam na ziemi, a ciepły wiatr smagał moją twarz. W oddali słyszałam szum morza.
Co mam zrobić? Wrócić do mojej rodziny? Czy iść dalej, do mamy i taty??

****

Minęły już dwa dni odkąd jestem „pomiędzy”. Siedzę na marmurowej ławce opierając się na oparciu i wpatrując się w wyjątkowe niebo. Jadłam otrzymywane od drzewa owoce delektując się pysznym miąższem i słodkim nektarem ich soku, który przypominał mi o bliskich.
Cisza i spokój panująca nad tym światem była chwilami niepokojąca. Chciałam wracać i dziś to zrobię. Wstając z marmurowej ławki ruszyłam w stronę morza. Szum i morska bryza dochodziła do mnie leniwie i powolnie jak chmury w bezwietrzny dzień. Zamoczyłam stopę. Woda była ciepła.. Weszłam w nią głębiej. Przyjemnie opatulała moje ciało od pasa w duł, lecz przemoczona szata przykleiła się do mojego ciała powodując uczucie dyskomfortu.
Poprzednim razem, gdy płynęłam zdawało mi się, że moje ubranie stapiają się wraz z woda i nawet ich nie czułam, a teraz? Coś się zmieniło. Nagle woda zmąciła się, a dno pod moimi stopami zaczęło rytmicznie drgać.
Czyżby przyszli po mnie? Wracam do domu?- Uśmiechnęłam się i zaczęłam zagłębiać się dalej w wodę.
Jak piorun powietrze przeszył potworny, diabelny ryk.
Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się bestia. Jej żółte, zakrwawione oczy bez źrenic i tęczówek wpatrywały się we mnie. Zamarłam. Bestia swoim masywnym cielskiem ruszyła do przodu. Rzuciłam się w wodę energicznie rozgartując ją rękoma. Niestety nagle poczułam przeszywający bul w łydce. Zatrzymałam się. Odczułam, że jestem ciągnięta w tył, a woda dookoła zabarwia się na czerwono.
Zostałam z brutalnością wyrzucona na brzeg. Wypluwałam wodę z ust próbując złapać dech. Bestia rzuciła się na mnie przygniatając do ziemi masywną łapą o dziesięciu ociekających krwią, ostrych, czarnych pazurach. Krzyk uwiązł w moim gardle, a zwiotczale ręce próbowały odciągnąć napastnika. Niestety na próżno… 
- Pan kazał cię wysłać tam gdzie twoje miejsce. Do piekła!- Bestia przemówiła ludzkim głosem i wyszczerzyła dwa rzędy zębów, jak u rekina.
Poczułam jak się zbliża, a jej śmierdzący padliną oddech owiewa moje policzki, włosy i twarz. Z oczu pociekły mi łzy. To będzie mój koniec…
W ostatniej chwili zamknęłam oczy i poczułam jak szczęki diabła zaciskają się na mojej głowie roztrzaskując czaszę.
Ostatnia myślą były słowa mojej mamy: „Wampiry dostają zadość uczynienie, za piekło za życia na ziemi. Wszystkie bez wyjątku, okoliczności śmierci i krzywdy, którą zrobili innym. Wszyscy trafiają do nieba”.

<<Perspektywa Harryego>>
Siedziałem wraz z Carlsielm i Emmettem przy ciele Belli. Liny poobcierały jej nadgarstki a twarz wychudła. Jednak oczy demona uparcie wpatrywały się w nas miażdżąc spojrzeniem.
Dwa dni krzywd i krzyków. Biedna Bella… Czy to jest jej koniec?
Nagle Demon zaciąganą się spazmatycznie powietrzem z rozdzierającym świstem. Jego oczy zastygły na podłodze. Zainteresowani i zaciekawieni zbliżyliśmy się do niej. Nagle jej głowa opadła bezsilnie i z ust wydarł się jęk narastający w krzyk. 
- Bella?!- Krzyknąłem przestraszony. Głowa podskoczyła do tyłu naginając kręgi szyjne do granic możliwości. Oczy miała zamknięte a z ust nadal wydobywał się krzyk. Oszołomieni przyglądaliśmy się temu z przerażeniem. Nagle wszystko znikło, a jej głowa opadła na pierś.
Wydawała się teraz taka bezbronna. Jej włosy opadły do przodu. Nagle przemówiła swoim normalnym głosem:
- Pomóżcie mi. Proszę…- błagalny stęk przeszył mnie na wskroś. Wróciła…- Proszę… Liny wpijają mi się w nadgarstki… Wróciłam, nie ma go tu…
Stałem jak wryty, a Carlisle nie tracił czasu i zabrał się za rozwiązywanie jej nóg i rąk.
Gdy zakończył czynność dziewczyna osunęła się na niego jak bezwładna lalka, nagle jej mięśnie się napięły a kły wydłużyły. Otworzyła oczy. To nie była ona, to demon…
- Carlisle! Uważaj!- Jednak było już za późno, demon wbił rękę w jego klatkę piersiową wyrywając serce. Cofnąłem się do tyłu, gdy ciało mego przyjaciela upadło na ziemię.
Emmett złapał ją od tyłu łapiąc w tali. Szybko podbiegłem próbując unieruchomić jej ręce, ale w tym samym momencie podciągnęła się do góry i odepchnęła mnie nogami. Emmett również odskoczył, lecz jej ciało stało jakby nigdy nic, a ręka z zaciekawieniem ściekała serce doktora.
- Stało się. Potwór ją zabił. A ja ostrzegałem, że gorzko tego pożałujecie.- Warkną i rzucił się w stronę sztyletu. Jego kontury zamazywały się podczas ruchu i zanim się spostrzegłem sztylet ze świstem przeszył powietrze trafiając Emmett’a w klatkę piersiową.
Skoczyłem na nią, ale ona gestem ręki odgoniła mnie jak muchę.
Poleciałem na ścianę i gdy otworzyłem oczy widziałem jak jej ręce zaciskały się na głowie osiłka. Oczy chłopaka nerwowo i błagalnie wpatrywały się w Demona, a on bezlitośnie skręcił mu kark i wydarł z korpusu.
Szybko wstałem, ruszyłem do drzwi i gdy byłem jedną nogą na zewnątrz, ostrze sztyletu przeszyło moje serce i płuco.
Osunąłem się na kolana i dotknąłem ręką klatki piersiowej. Biała skóra zabarwiła się na czerwono. Gdy podniosłem oczy zobaczyłem twarz demona, nie mojej Belli. Demona, który mi ją zabrał. Jego ręce zacisnęły się na rękojeści i wyrwał ją kucając przede mną.
- Nigdy nie byłeś dobrym synem. 
- A ty ojcem.-Warknąłem i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem drobne mocne ręce zaciskające się na mojej głowie.
- Oby nie spotkało cię nic dobrego w zaświatach…

<<Oczami Demona>>
Zostawiłem ciała w domu na jednej kupce i poszedłem szukać zapałek. Na szczęście na kominku znalazłem je i jakiś łatwopalny płyn. Dywan szybko nasiąkł substancją i równie szybko zajął się ogniem. Z przyjemnością przyglądałem się jak ich ciała spalają się na proch… Gdy zajęły się belki podtrzymujące sufit i ściany wyszedłem na zewnątrz nie zapominając o sztylecie. Miałem szczęście, że udało mi się ich obezwładnić. Cały sok z drzewa już dawno spłyną z ostrza, a samo w sobie nie działało on na wampiry.
W szybkim tempie dobiegłem do polany z drzewem. Stanąłem przed nim i uśmiechnąłem się z kpiną na ustach. Głupie szczeniak, wyryły na nim swoje inicjały. Hah. Jakież to romantyczne. Jednym sprawnym ruchem wbiłem sztylet w drzewo a z korony spadła wrona. Tak jak zawsze. Raniąc drzewo raniłem jednego z jego mieszkańców.
Wyrwałem ostrze i leniwym mruknięciem ruszyłem do rezydencji.
 Mury domu powoli wyłaniały się zza drzew a światła przedzierały przez liście. Wszedłem na kamienną ścieżkę. Tak długo czekałem na ten moment. 
Szklane drzwi ogrodowe do salonu były otworzone, a w środku siedziały trzy wampirzyce. Blondynka, ruda i brunetka. Oparłem się nonszalancko o framugę drzwi i odkaszlałem.
- Czyżbym nie został zaproszony na babskie pogawędki?- wychrapiłem.
Kobiety zerwały się do pionu, a ja nie czekając na ich reakcje cichutko nie robiąc hałasu, przeszyłem sztyletem pierwszą, potem drugą i trzecią. Patrząc z rozkoszą na ból w ich twarzach i agonię w oczach.
Ich ciała rozszarpałem na kawałki i ułożyłem na środku pokoju.
-Esme! Nie wiesz, kiedy wróci Jasper i Ed…- w drzwiach pokoju pojawiła się mała chochlica. 
Jej oczy zastygły w przerażeniu, a z ust wydarł się krzyk. 
Z gracją tygrysa rzuciłem się na nią i wbiłem kołek w serce. Zostało jeszcze dwóch…
Wygodnie umościłem się na kanapie przerzucając z jednej ręki do drugiej, wykonaną z mistrzowską precyzją, broń. Wytarłem krew o obicie kanapy. Mała wampirzyca czołgała się po podłodze a jej serce powoli zaczęło pompować zakrzepłą krew.
 Piskliwy głosik uwiązł w jej gardle powodując spazmy. 
Powoli dochodziły do mnie odgłosy z zewnątrz. Ciche drapieżne kroki, dwóch osób. Założyłem nogę na nogę z wyższością wpatrywałem się w pustkę, w której zmaterializowali się szybko dwaj mężczyźni. Blondyn i brunet, który na pierwszy rzut oka wydawał się rudy.
Z pamięci dziewczyny wynikało, że to Jasper i Edward. Jaz zareagował szybko i schwycił swoją ukochaną w ramiona przyciskając dłonie do krwawiącej rany na jej piersi. Uśmiechnąłem się szerzej. Ich strach, złość i przejmujący ból cieszył moje serce i umysł. 
- Kwintesencja bólu.- Wyszeptałem cienkim i melodyjnym kobiecym głosem. I z zimną krwią zasztyletowałem blondyna. Brunet przyglądał się z przerażeniem w oczach jak zbliżam się do niego. Nie ruszał się. Przekręciłem głowę w bok.
- Czy boisz się śmierci?- Spytałem przytykając do jego serca ostrze zakrwawionego sztyletu.
- Bello. Kocham cię…- wyszeptał i padł na kolana.
- Ona na ciebie nie czeka. Nic już na ciebie nie czeka. Tylko nicość i cierpienie.- Wyszeptałem donośnie.-  Twój nowy towarzysz na wieki. 
Zręcznym ruchem popchnąłem sztylet do przodu. Ostrze z łatwością przeszyło mięśnie by dostać się do serca. Wampir nawet nie krzykną z bólu. Na jego twarzy nie ujawniły się nowe emocje.
- Jesteś i byłeś potworem, który zniszczył swoją rodzinę. To ciebie nie czeka nic dobrego po śmierci. Ja wrócę do swej ukochanej. Wierzę w to. Będę mógł ją nadal kochać i być ze swoją rodziną. A dla ciebie nie ma już ratunku.- Powiedział bez zająknienia, głosem przesączonym bólem, po czym padł na ziemię, a mi nie pozostało nic innego. Tylko ich zabić.

(Oczami Edwarda)
Czułem jak się unoszę. Dosłownie jak bym latał. Ale byłem w wodzie! Wielkim nieprzeniknionym morzu, które prowadziło mnie w wytyczonym przez siebie kierunku. Wreszcie poczułem delikatne muśnięcie ciepłego morskiego pisaku i znalazłem się na lądzie. Na niebie Świeciło ogromne słońce i jeszcze ogromniejszy księżyc. Gwiazdy układały się w nieznane mi konstelacje. Usiadłem a moją twarz owiała ciepła morska bryza. Nie byłem tu sam. Cała moja rodzina zgromadziła się dookoła mnie.
- Gdzie my jesteśmy?- Spytałem rodziny. 
Wszyscy spoglądali po sobie skołowani.
- Nie wiem. Jedynym, co pamiętam to była moja śmierć.- Powiedział, Carslisle a potem przydryfowałem tu. Podobnie zresztą jak wszyscy… Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy.
-Jesteście u bram nieba.- Usłyszałem melodyjny i tak dobrze znany mi głos. Moje oczy same powiodły do jego źródła. Każdy kawałek mojego ciała, każdy mięsień napięły się, zmysły oszalały.
- Jesteście w niebie.- Jej głos otulał nas jak najlepszy szal z jedwabiu.- Przyszłam po was.
Jej duże przejrzyste oczy iskrzyły z radości i miłości.
- Bella.- Wystękałem i jak piorun złapałem ja w objęcia. Jej ciało ufnie wtuliło się we mnie a usta odnalazły moje. Delikatnie gładziłem ją po mokrym od łez policzku. Nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje.
Oderwałem się od niej i przyglądałem jak nasze łzy łączą się by po chwili dołączyć do konstelacji gwiazd.
- Już zawsze będziemy razem.- Wyszeptała przez łzy.- Kocham cię.
- Kocham cię…

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 33.

Przepraszam. Wakacje wkręciły mnie w swój obieg i nie chciały mnie wypuścić. Znów zaniedbałam czytanie na blogach. Zaniedbałam pisanie nn i ogólnie zaniedbałam swojego kochanego błoga i jeszcze bardziej kochanych czytelników
:* Przepraszam już setny raz za moje karygodne zachowanie :( Jak nie chcecie to nie czytajcie. Nie zasłużyłam na wasze opinie ani uwagę :( Jesteście wspaniali, a ja jak zawsze nawaliłam.


   Od ostatniego spotkania z Edwardem minęło już dobre kilka godzin. Moje walizki napełniały się kolejnymi warstwami, niechlujnie poskładanych, ubrań. Co jakiś czas odwiedzała mnie Alice, która zmniejszała ich ilość w bagażach. Zawsze próbowała mnie jakoś odwieść od pomysł przeprowadzki, ale ja trzymałam się twardo. 
Słońce było już u szczytu swojej wędrówki. Odsłoniłam masywną zasłonę, która zatrzymywała dopływ promieni słonecznych. W powietrze uniosło się miliony drobinek kurzu połyskujących światłem odbitym. W kontach można zauważyć pajęczyny, a piękne i obficie zielone bluszcze i kwiaty przyschły i zmieniły kolor na brąz.
Westchnęłam głośno. Tyle się działo przez ten cały czas, że nawet nie zauważyłam jak zaniedbałam ten pokój. Otworzyłam okno na oścież i wprawiłam w ruch wiatr wypędzając kurz i pajęczyny na zewnątrz. Stanęłam tuż przy ścianie przyglądając się zsuszonemu bluszczu.
Za pomocą daru umocniłam i ożywiłam jego starą konstrukcję oraz przywróciłam mu stary soczysto zielony kolor. Podobnie uczyniłam też z innymi roślinami.
Otworzyłam resztę okien i ruszyłam do sypialni. 
To pomieszczenie Było lekko zakurzone, ale nic więcej. Wymiotłam nieczystości i wyskoczyłam przez balkon. Zwyczajnie mi się nudziło. Nie ma Edwarda, z rodziną mam niby konflikt, a Denali mają zamiar wyjechać dopiero jutro z rana…
Szłam powoli kopiąc drobne kamyki.
Idę udeptaną ścieżką, a trawnik dookoła mnie zakwita małymi różnokolorowymi kwiatami.
Uśmiecham się jak głupia do sera na myśl, że już jutro z rana wszytko będzie tak jak dawniej, a pozytywna energia wręcz rozrywa mnie od środka.
Ciepły wietrzyk uderzył w moją twarz rozwiewając włos, które przysłaniają mi widok. 
Tafla jeziora zmarszczyła swoją gładką powierzchnię pod wpływem gwałtownego skoku żaby, która z gracją zeskoczyła ze skupiska lilii wodnych wprost na środek. Lekko falowane koła rozchodziły się od wewnątrz do zewnątrz by wylać wodę na brzeg.
 Delikatnie moją twarz i ramiona smagały długie liście wierzb.
- Bello!- usłyszałam za sobą głos Jaspera.
Obejrzałam się za siebie leniwie. Rzeczywiście. Brat mojego narzeczonego, szedł powolnie i leniwie w moją stronę czasem przyśpieszając do wolnego truchtu.
Uśmiechnęłam się smutno i pozwoliłam się wziąć pod ramie.
- Hej.- mówię cicho patrząc do przodu.
- Hej.- odpowiada
Czuję na sobie jego przenikliwy wzrok.
- Co się tak patrzysz?- spoglądam na niego lekko zawstydzona.
Siadamy na ławce, na małym wzgórzu pod wierzbą, mając idealny widok na nasz dom…
- Nie wierzę wam.- mówi zakładając ręce za głowę i opierając się o oparcie.
Czuje jak drewno ugina się pod jego naporem.
Patrzę na niego zdziwiona dozując małe dawki niedowierzania. Co poczyniliśmy źle, że się zorientował?
- W co nie wierzę?- mówię otrząsając się.
- Twoja reakcja tylko to potwierdza- mówi zadowolony i wreszcie odwzajemnia moje spojrzenie.- Bello, ja czuję emocje.- uśmiecha się z kpiną.- Możesz oszukać Alice. Znasz słabe strony jej wizji, ale ja to czuję. Mnie nie można oszukać w sprawach uczuciowych.
Uśmiecha się, a ja kule się zawstydzona. Nie musiałam nawet mówić by wiedział, że przyznaję mu rację.
- Wiedziałem. Ale, po co?- pyta kręcąc głową i zakładając na siebie ręce.
- Chodźmy gdzieś dalej, gdzie nikt nie będzie miał prawa nas usłyszeć.- szeptam wstając z ławki.
Biegłam jak szalona. Wymijałam z gracją drzewa porośnięte szkockim mchem. Lekka mżawka opadała na mnie, przez co moje włosy lekko się skręciły.  Biegnę do póki nie miałam pewności, że nikt nas nie usłyszy, nie podglądnie ani nie będzie szpiegował.
Zatrzymuje się dopiero w górach na skalnym wzniesieniu.  Siadam na krawędzi i czekam na Jaspera, machając nogami. 
- A więc, o co chodzi?- pyta siadając tuż obok mnie.
Wzdycham głęboko i spoglądam na niego.
- Mów.- nalega pocierając moje ramie w geście wsparcia.
-Chodzi o Tanye.- wyznaje.
Jasper śmieje się histerycznie i wznosi oczy ku niebu.
- Wiedziałem, że to przez nią.- przerywa.- Od razu.
- Planowała moja śmierć.- uśmiecham się patrząc tempo w przestrzeń.
- Co?- pyta z niedowierzaniem.
- Planowała jak mnie zabić. Najprawdopodobniej zapomniała, że Edward czyta w myślach. Albo uważała, że jest czymś bardziej zaabsorbowany.- przerywam- Postanowiliśmy się pokłócić na oczach wszystkich. Tanya złapała haczyk jak głodna pirania.- zaśmiałam się.- Dosłownie rzuciła się na Edwarda. Na serio. Po ostatnim spotkaniu z nią skończył zmaltretowany i wymazany czerwoną szminką.- zacmokałam teatralnie.
- Czułem uczucia Edwarda. Był roztrzęsiony… Ja też bym był.- dał mi kuksańca w bok.
Oparłam głowę o jego ramię i wciągnęłam powietrze do płuc, by wypuścić je ze świstem z powrotem.
- Cieszę się, że już jutro będziemy mogli wrócić do rzeczywistości.- uśmiecham się.
-A, o co chodzi z tą wyprowadzką?
- Chciałam żeby było bardziej przekonywująco.
Parskną krótkim śmiechem.
-To rzeczywiście ci się udało. Alice chodzi cała podminowana i wymyśla jakby tu opróżnić twoje bagaże. A tak w ogóle To wymyśliliśmy plan by spróbować was połączyć. Nosi nazwę…
- Połączyć gołąbki.- dokańczam ze śmiechem.
- Skąd wiesz?
- Byliśmy tam z Edwardem. W tedy na polanie. Siedzieliśmy na drzewie.
Jasper uniósł jedną brew, ale nie skomentował w żaden sposób naszego położenia w tamtej chwili.
- Alice wymyślała tę nazwę?- pytam roześmiana.
- Nie. Emmett. Akcja miała nazywać się „ Bella i Edward” czy jakoś tak, ale Em się zdenerwował i postawił na swoimi.- uśmiechną się na to wspomnienie i wstał.- Chodź idziemy ich poinformować, że wszystko gra.
Ruszył w kierunku domu. Zerwałam się gwałtownie przewracając się na ziemię i łapię go za kostkę powodując jego nagły upadek.
Czołgając się po ziemi, wzbiłam w powietrze tumany kurzu, przygniatam go i mówię groźnie:
- Nic im nie mów!
- Ale dlaczego?!
- Tanya… Nie rozumiesz? Ona nie wyjedzie, jeśli dowie się, że dalej jesteśmy razem! Ona nie spocznie póki nas nie rozdzieli.
- A co potem? Macie zamiar żyć tak do końca świata?
- Nie. W końcu będzie musiała się pogodzić, że Edward jej nie kocha.
- Niczego nie rozumiesz.
-Ale to nic. Nie musisz. Obiecuję, że wszystko wróci do normy, zaraz, gdy Denali wyjadą.- przerywam- ale proszę nie mów nikomu. Nawet Alice!
Milczy.
- Przysięgnij.- mówię zachodząc z niego.- Przysięgnij na mały palec.
Rozbawiony chłopak łapie za mój wyciągnięty palec prawej dłoni, swoim.
- Przysięgam.
- Trzymam cię za słowo.
Wstaję pomagając mu się podnieść.
- Wracamy? 
- Tak.- odpowiadam i biegniemy z powrotem do domu.
Wchodzę trochę później po Jasperze.
W salonie nie ma Denali. Jest tylko nasza rodzina. W całości. Zapada cisza. Emmett przestaje grać w szachy z samym sobą. Rosalie unosi spojrzenie znad gazety. Alice przygląda się mi gładząc kwiaty w wazonie, który właśnie ustawiała na szafce.
Esme przygląda mi się smutnymi oczyma, a Carlisle obejmuje ją i próbuje trochę pocieszyć.
Jedynie Jasper posyła mi pocieszające spojrzenie.
Siadam w jak najdalszej odległości od Edwarda i uśmiecham się do zgromadzonych.
- Gdzie byłaś?- pyta Alice zakładając ręce na biodra.
- Załatwiałam formalności na mieśćcie.- łże jak pies i uśmiecham się smutno.
- Jakie formalności?-  zaczyna tupać nogą.
- W sprawie wyjazdu.- szeptam trochę przestraszona jej stanowczością. 
Czuje się jak na dywaniku u dyrektora…
- Jakiego wyjazdu!?- wybucha.- nigdzie nie jedziesz. Nawet nie masz spakowanych walizek.- śmieje się.
-Dokładnie Bello. Powinnaś zostać. Nie masz nawet spakowanych walizek.- popiera ją 
Esme podobnie jak reszta rodziny oprócz Edwarda, który siedział „ zaczytany” w jakąś książkę.
- Jak to nie jestem spakowana? W pokoju leżą moje trzy walizy.
- Walizy? To były twoje? Rozpakowałam je.- uśmiecha się chochlikowato.- Masz zostać!- krzyczy, a wszyscy ją popierają. Oprócz Edwarda, do którego dołączy również „zaczytany” Jass.
- Alice. Wyjeżdżam i nic tego nie ziemni.- przytulam ją i bez słowa wychodzę wbiegając na górę.
- Edward do cholery! Co się stało?!- usłyszałam groźny głos… Esme? 
Nie spodziewałabym się po niej takiej reakcji.
Biedny Edward. Został sam na pastwę całej rodziny.
Przynajmniej nie będę musiała się rozpakowywać…
***

Reszta dnia ciągnęła mi się jak nigdy… Sekundy mijały jak minuty, a minuty jak godziny.
Przeczytałam już chyba wszystkie książki z wielkiego regału w moim salonie.
Wyuczyłam się każdej kosteczki z dwustu sześciu w ludzkim ciele.  Od kości czołowej w czaszce do kości palców w stopie. I to nie wszystko! Nauczyłam się każdego narządu wewnętrznego. Przestudiowałam serce i mózg.
Siedziałam po turecku na kanapie zawalona książkami i szczątkami szkieletu, którego znalazłam na strychu.
W palcach przewracam czaszkę, gładząc jej powierzchnię opuszkami palców, badając każde wgłębienie, złączenie kości i zadrapanie.
Nagle z półki spadł wielki zakurzony karton. Roztaczając dookoła chmurę roztocza.
Lekko przestraszona hukiem, jaki spowodował upadek zaczęłam zbierać rzeczy, które z niego wypadły. Były to głównie papiery zapisane jakimiś wzorami i jedna zrozumiała dla mnie kartka. Była zapisana pismem drobnym i lekko pochylonym. Subtelny. To było pismo mojej matki. Pospiesznie zgniotłam papier w ręce i wepchałam go do kieszeni marynarki.
Gdy miałam już podnosić pudło ujrzałam na podłodze księgę. Jej mosiężna okładka miała wybity wzór a w poprzek jej grzbietu i miejsca otwierania się była mocno zaciśnięta metalową opaską zamkniętą na kłódkę. Odstawiłam pudło na swoje miejsce i podeszłam by podnieść księgę.
Gdy moje palce były już milimetry od skórzanej okładki księga zaczęła się ruszać i wydobywał się z niej ryk. Cofnęłam się przestraszona, ale coś podpowiadało mi, że mam ją otworzyć i delektować się jej słodką mocą.
Przełknęłam ślinę i już bez strachu przejechałam dłonią po okładce. Moja ręką wstrząsną dreszcz podniecenia. Podobnie zresztą jak całym ciałem zdeterminowana pociągnęłam za metalowy zatrzask. Kłódka ani drgnęła. Ciągnęłam z całej siły, wiedziona czymś. Nieźle podenerwowana wstałam i z całej siły kopnęłam w zapinkę, która z niemym trzaskiem rozpadła się na małe kawałki.
Zafascynowałam odciągnęłam metalową opaskę. Księga otworzył się sama. Jej kartki zaczęły wertować się, a litery lśnić złotem. Czułam przepełniający mnie chłód i nienawiść. Wstrząsną mną lekki spazm i przewróciłam się na plecy ciągle mając otwarte oczy. „Coś” przygwoździło mnie do podłogi. „Coś” odebrało mi zdolność mówienia. „Coś” pochylał się nade mną. „Coś” przypominające czarną smugę, z której wyłoniła się twarz starszego mężczyzny. 

Tak długo na ciebie czekałem.-wyszeptał- miałem nadzieję, że wreszcie przyjdziesz. Jesteś do tego stworzona.

Moje ciało zaczęło przepełniać się nienawiścią. I podobało mi się to. Chłód zalewający moje serce i umysł. Od czubków palców aż po nos. Czułam złość i nienawiść. 

 Czujesz to? To twoje przeznaczenie. Jesteś na tym świecie by ich zabić… Zabić Cullenów.- szeptał patrząc mi w oczy.

Uśmiechnęłam się patrząc na niego niewidzącym wzrokiem.

To jest twoim celem. Po to się urodziłaś. Zabij wszystkich, którzy staną ci na drodze. Rozumiesz?

- Tak rozumiem. Czuję to. Musze ich zabić. Rozszarpać ich ciała na strzępy.- wyszeptałam jak robot.
Grzeczna dziewczynka. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Twoja matka wraz z twoim wujem splugawili nasz ród. Musisz pomścić naszą śmierć. Pomścij ją.
- Czym mam ich zabić?·Wampiry zabite przez rozczłonkowanie i spalenie trafiają do raju. Znajdź sztylet i zanurz go w żywicy samotnego drzewa, które stoi po środku polany niedaleko domu. Wiesz gdzie to jest?
-Wiem.

Z dawką żywicy musisz przebić serce wampira. Wpadnie on w chwilowy paraliż i stanie się znów człowiekiem. Będą czuć wszystko i widzieć, więc masz jedno podejście. Zmaltretuj ich ciała, wydłub oczy, rozpruj brzuch i napawaj się ich bólem. Zabij.

-Dobrze.
Gdy usłyszałam zbliżające się kroki usiadłam z powrotem na swoje miejsce czując mrożący i przyjemny wzrok ducha mego dziadka.
Nagle do pokoju weszła Alice, którą wmurowało na widok szkieletu.

- Co... Co to jest?
Ona mnie nie widzi. Bądź grzeczna i nie zbijaj jej jeszcze. Zrób to na uboczu.
- Szkielet naukowy.- mówię podrzucając czaszką z uśmiechem.
Dziewczyna siada obok mnie zgarniając na podłogę ksiązki.

Czułam zawładającą mnie chęć zaciśnięcia jej na szyi swoich dłoni. Potrzebę rozszarpania jej gardła. Powstrzymywałam się jednak maskując moje uczucia.
- Co ty robisz?
 - Czytam.- odpowiadam przewracając kolejną kartkę.
- To wiem, chodzi mi bardziej o to, dlaczego się wyprowadzasz.- szturcha mnie kościstą ręką szkieletu.- Każde związki mają kryzysy, ale żeby od razu się wyprowadzać!
Wyrywam jej rękę mojego truposza i grożę jej nią.
- Edward przegiął. Nawet go nie broń. Nie zmienię zdania.- Przerywam- przyszłaś tu w jakiś konkretnym celu?
Dziewczyna wstała oburzona i założyła ręce na pierś, postukując rytmicznie stopą.
- Jest już ranek Denali wyjeżdżają. Chcieli się z tobą pożegnać. Chodź- mówi wyciągając mnie z książek. 
- Jeny. Jaka ty jesteś ciepła.- uśmiechnęła się.- dobra chodź.
Skołowana nie zostawiam nawet ręki szkieletu i biegnę ciągnięta, za Alice, wymachując nią rytmicznie.
Zatrzymaliśmy się na podjeździe.  Rodzina Denali pakowała swoje bagaże do auta i żegnali się po kolei.
Powoli pożegnałam się ze wszystkimi, oprócz Tany, która nawet nie zaszczyciła nas swoim spojrzeniem, bo siedziała w aucie. Nikt nie skomentował trupiej ręki zawieszonej na mojej szyi.
Zachowuj się uprzejmie. Nie zdradzaj po sobie tych uczuć, które tobą targają. Musisz znaleźć jak najszybciej sztylet i zanurzyć go w żywicy. Uśmiechnij się.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, gdy Elezar wsiadał na miejsce kierowcy machając do nas.

Zachowuj się tak jakby nic się nie stało.

Zbliżam się do Edwarda, który stoi oddalony od całego zgiełku.
Gdy auto Denalczyków chowa się za zakrętem pozwalam się objąć ramieniem. Wtulam się w niego nieznacznie wdychając jego cudny zapach.
Rozbawiona „czule” dotknęłam jego twarzy trupią ręką powodując jego głośne parskniecie.
Zachichotałam cicho i przytuliłam się do niego z krytym obrzydzeniem. 
Myślę, że nie było to zbytnio sztuczne.
- Szkoda, że już odjechali.- mówi głośno Esme obejmująca Carlisle. Odwraca się w naszą stronę i zamiera ze zdziwienia. Podobnie zresztą Carlisle i reszta. No oprócz Jaspera.
Biegałam spanikowana wzrokiem. Czyżby coś zobaczyli? Przełknęłam cicho ślinę, zaśmiałam się i pomachałam do nim „moją trzecią ręką”.
- JAK!? KIEDY!- krzyczy Alice wpadając na nas by szybko odskoczyć i zgromić nas spojrzeniem.
- Zastanawialiśmy się, czy nie przedłużyć tego teatrzyku żebyście mogli się popisać w kwestii akcji: „ Połączyć gołąbki”- mówi Edward gromiąc siostrę spojrzeniem.
Dziewczyna się zmieszała.

Wszyscy radośnie ruszyliśmy do salonu. Nie odzywałam się. Uśmiechałam się tylko i potakiwałam, gdy Edward opowiadał wydarzenia z przed kilku dni, zgrabnie omijając to jak Tanya próbowała go „zgwałcić”. Czułam chęć zadani bólu i spożycia dużej dawki bolesnej śmierci tych wampirów. 
Kartka, która była w mojej kieszeni ciążyła mi niesamowicie.
Wstałam wyplątując się z objęć Edwarda.
- Idę się troszkę przewietrzyć. Zaraz wrócę.
Całe szczęście, że nikt nie chciał mi towarzyszyć.
Wyszłam powoli z domu i jak strzała ruszyłam w kierunku jeziora.
Jedyny sztylet, jaki widziałam to ten, który wrzuciłam do jeziora… Nie tracąc czasu. Wskoczyłam do stawu płosząc całą faunę i mącąc wodę. Otworzyłam oczy macając śluzowate dno rękoma. Kilka ryb otarło się o mnie łuskowatym ciałem powodując niezdrowy dreszcz. Po chwili wyłowiłam swój skarp i wypłynęłam na piasek, wypluwając wodę z ust.
Piasek okleił moje ręce i końce włosów. 
Wstałam na nogi lekko się chwiejąc. Woda ociekała ze mnie na ziemie tworząc stróżki na ziemi.
Pędem ruszyłam na polanę. Dobrze wiedziałam, o którą chodzi. O które samotne drzewo.
Zwolniłam dopiero, gdy drzewa odsłoniły mi widok. Równym krokiem doszłam do potężnego liściastego drzewa, na którym były wyryte moje i Edwarda inicjały.  Przyglądałam się im chwilę, po czym popchnięta jakąś intuicją z całej siły wbiłam ostrze sztyletu w delikatną korę.
Ptaki z drzewa wzbiły się w górę, oprócz jednego, który z hukiem uderzył o ziemię.
Wyciągnęłam sztylet oblepiony czerwoną mazią. Spojrzałam na Czarnego Kurka. Jego malutka pierś walczyła o oddech a z ciętej rany wylewała się krew. Uśmiechnęłam się i nadepnęłam mu na głowę gruchocząc kości.
Isabela Swan odeszła. Teraz jestem ja. Bez imienia. Bez duszy. Z jednym dobrze wytyczonym celem. Wybić Cullenów i wszystkich, którzy staną mi na drodze...

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 32

      W drodze do drzwi moje nerwy próbowała uspokoić roztrzęsiona i spanikowana Alice.
Gdy byłam już w progu zmierzyłam ja oschłym, groźnym, a za razem smutnym spojrzeniem.
- Alice, zostaw mnie w spokoju!- przerwałam, gdy zobaczyłam za rogiem pukle kręconych blond włosów Tany. 
Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam pięści.
- Nie wystarczy, że twój brat mnie skrzywdził?!- przerwałam- Nie wiem kiedy wrócę.- szepnęłam i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.
Moje nerwy buzowały we mnie jak wrząca woda. Biegłam przez las, mało nie zabijając się o jakieś drzewo.
Po chwili dotarłam do domu mojego wuja. Wzięłam kilka głębokich wdechów i zapukałam do drzwi. Nie czekając aż ktoś mi otworzy weszłam do środka kierując się w stronę salonu.
W pokoju siedział Harry, bawiący się pilotem, a na górze słyszałam ruchy El.
- Jak tam skarbie?- usłyszałam miły głos mojego wujka.
- Do dupy.- warknęłam drżącym głosem i opadłam bezwładnie na kanapę obok niego.

Usłyszałam jak odkłada pilota na blat.
Nachyliłam się naciągając twarz dłońmi by nie widział że mam suche oczy.
Niestety zmusił mnie bym na niego spojrzała.
- Dlaczego płaczesz?- spytał gładząc mnie kciukiem po policzku.
- To z nerwów.- wyjąkałam.

- To znaczy?
Wzięłam głęboki wdech opowiadając wujkowi o gościach i o tezach Edwarda, który słuchał dokładnych i szczegółowych planów, w myślach Tany, na pozbycie się mnie.
- Ale dalej nie wiem dlaczego płaczesz.- powiedział zamyślony spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Mówiłam, że to pewnie z nerwów.- uśmiechnęłam się.- postanowiliśmy z Edwardem wymyślić coś, dzięki czemu Tanya nie będzie widziała we mnie wroga ani konkurentki.- podciągnęłam nogi pod brodę i uśmiechnęłam się smutno.- postanowiliśmy się pokłócić na oczach wszystkich zebranych. I chyba za bardo się wczułam.- wzięłam spazmatyczny wdech.- ale ja jestem głupia.- westchnęłam kładą głowę na jego kolana.
Harry zaśmiał się ciepło i pogładził mnie po włosach.
- Twoja matka też się wczuwała. Gdy grała jakąś rolę trudno było jej później uświadomić, że to nie dzieje się naprawdę.- pocałował mnie we włosy i otworzył książkę wciąż chichocząc pod nosem- powiązania genetyczne są naprawdę mocne. I każdy, kto spotkał twoją matkę miał by problem w odróżnieniu jej od ciebie.
- Wujku. Tylko nie mów tego nikomu. To miała być tajemnica.- wyszeptałam.- możesz powiedzieć Elizabeth, ale reszcie ani słowa.- odwróciłam się na plecy i odciągnęłam od niego książkę- zgoda?
- Tak.


***

Po pewnym czasie uspokoiłam nerwy i byłam zdolna wrócić do domu.

Słońce już powoli zachodziło rozświetlając mi drogę czerwonawą poświatą.
Powoli dochodziłam do celu, z którego słyszałam głosy.
- Ciekawe co się stało.-  głos Tany z nutką kpiny podburzył moją cierpliwość.
- Mam nadzieję że to nic poważnego. Martwię się. Przecież oni się tak kochają…- przesączony strachem i smutkiem alt Esme przeszył mnie na wskroś i musiałam przełknąć gulę, która powstała w moim gardle.
- Tak. A może jednak nie są oni sobie pisani? Może Edward ma osobę, którą kocha tuż pod swoim nosem i tego nie widzi?- Tanya zaczęła powoli próbować podburzać wiarę w moją miłość do Edwarda u całej rodziny, ale nie zbyt jej to wychodziło bo zaraz podnosiły się głosy obronne.
Uśmiechnęłam się szeroko 
- Moja, kochana rodzinka- powiedziałam w myślach i otworzyłam wreszcie drzwi frontowe.
Głosy umilkły i natychmiast spróbowałam założyć na siebie maskę smutku.
Przechodząc obok łuku usłyszałam głos Carlisle:
- Bello co się stało?
Wmurowało mnie w podłogę. Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i oparłam się lekko o wejście.
- Nic ważnego.
- Na „ nic” ważnego to nie wyglądało.- wtrąciła się Alice.- Zaraz potem jak wyszłaś Edward poszedł do lasu i do tej pory nie wrócił. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak złego.- zakończała przyglądając mi się uważnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać.- powiedziałam- A i wyprowadzam się.- odwracając się od ściany i biegiem ruszyłam do swojego pokoju.
-Ale Bello!- krzyk Alice ucięło głośne trzaśnięcie drzwi od mojego pokoju.
Zdenerwowana usiadłam na kanapie oddychając głośno. 
- Bello, ogarnij się. Przecież to nie na serio.
Ruszyłam do łazienki i oblałam sobie twarz zimną wodą.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Twarz oklejały pojedyncze kasztanowe włosy które zdążyły już namoknąć.
Energicznym ruchem rozpięłam zamek sukienki o mało go nie rozrywając i wskoczyłam pod prysznic.
Woda  usunęła z mojej głowy wszystkie negatywne myśli jak morska fala zanieczyszczenia z plaży.
Wysuszyłam włosy i ruszyłam do garderoby.

Rozczesałam włosy i wzięłam kilka waliz podróżnych, rzucając je na kanapy w moim mini salonie.
Niedbale umieściłam w nich kilka rzeczy i zostawiłam je w totalnym nieładzie.
Podskakując rytmicznie ruszyłam do sypialni.
Położyłam się na łóżko i popatrzyłam w sufit.
- Co my tak właściwie robimy?- szepnęłam do siebie.
Nagle przez otwarty balkon wleciało coś białego wielkości ludzkiej pięści robiąc trochę hałasu.
Przestraszona spojrzałam na dywan.
Leżał na nim kamień zawinięty papierem.
Wzięłam go niepewnie do ręki i rozwinęłam.
głaz był gładki jak kamienie w górskich potokach, ale nie on był najważniejszy.
Tekstura, którą był owinięty został zapisany drobnym i zgrabnym kaligraficznym pismem.

                                                  Wyjdź na balkon i spójrz w dół.


Nieufnie zsunęłam się z łóżka i ruszyłam w wyznaczonym kierunku. Zbliżałam się do barierki nieufnie rozglądając się dookoła.
W końcu popatrzyłam w dół. Edward stal, pochylając się lekko, schowany w gęstych kazarkach, pokrytych fioletowym kwieciem.
- Co ty robisz?- szepnęłam rozglądając się i odrzuciłam mu kamień.
- Musiałem cię zobaczyć, nie wzbudzając ich podejrzeń.- odszepnął i uśmiechną się zawadiacko.- Miałem nadzieję że jesteś w sypali. No i że okno balkonowe jest otwarte.
- Nie mogłeś po prostu wskoczyć?
- A czy byłoby to tak romantyczne?- spytał śmiesznie ruszając brwiami.- czuję się jak zakochany kochanek.
- Było by bardziej niż to.- przerwałam rozbawiona.- to nie było ani trochę romantyczne.
- Wiem. Ale w każdej chwili mógłby koś wejść i mnie zobaczyć. A tak mam pewność, że nasza tajemnica jest bezpieczna.
Oparłam się o marmurową barierkę.
- Powiedziałam Harremu.- przerwałam- Oraz oznajmiłam przy wszystkich, że się wyprowadzam.
- Co?
- To był taki odruch. Musiałam.- szepnęłam- byłam załamana! Nawet nie wiem czym!

- A co z wyprowadzeniem się?
- Będę pakować się powoli, a jeśli twoja rodzina będzie miała zamiar zostać dłużej to przeprowadzę się na chwilę do Harrego.- przerwałam- co ty masz w kąciku ust?
Spytałam wychylając się trochę zza barierki by mieć lepszy widok.
Chłopak wytarł sobie usta wierzchem dłoni pozostawiając na niej czerwony pociągły ślad.
Dopiero teraz zauważyłam, że podobne ślady miał na policzku i kołnierzyku koszuli. 
Nagle usłyszałam jak drzwi do mojego pokoju się otwierają, ale nie słyszałam zamykania.
- Uciekaj!- szepnęłam, ale Edwarda już nie było.
- Z kim rozmawiasz Bello?- usłyszałam głos Alice i po chwili ujrzałam ją w drzwiach balkonu.
- Z nikim. Wydawało ci się.- przerwałam- coś się stało, że przyszłaś?- spytałam zmieniając temat.
- Bello. Proszę nie wyprowadzaj się.- szeptała smutna.
- Alice musze. Myślisz, że mogłabym mieszkać z Edwardem pod jednym dachem?- spytałam.
Trudno było mi ją krzywdzić, ale mocno zaciskałam pięści i dawałam radę.
- Mogłabyś! 
- Alice proszę…
- W ogóle co się stało?- spytała zdenerwowana i popchnęła mnie na łóżko siadając tuż obok mnie.
A może mogę powiedzieć Alice? Nie mogę patrzeć jak ten chochlik cierpi.
Gdy już otwierałam usta by wyznać jej prawdę kontem oka ujrzałam Tanye, która z zaciekawieniem przyglądała się tej scenie, bezpiecznie ukrytą tuż za framugą drzwi.
- Najwidoczniej nie jesteśmy sobie pisani.- szepnęłam.
- Co to znaczy?- krzyknęła wściekła.
- Po prostu do siebie nie pasujemy.
- Pasujecie! Każdy związek ma swoje wzloty i upadki.- pwiedział załamana gładząc moje dłonie.
- Alice. Ja go nie kocham. On mnie z resztą też.- powiedział.- i nie mów, że nie. Powiedział mi to prosto w twarz nie owijał w bawełnę.
- Bello. Przecież tak nie może być!
- Alice? Możesz wyjść? Muszę się pakować.
Spojrzałam na zadowoloną Tanye, która właśnie zniknęła z mojego pola widzenia.
- Nie. Nie pozwolę ci na to.
- Alice. Nie utrudniaj.
- Bello chodź na polowanie. Dawno razem nie byłyśmy.- uśmiechnęła się zmieniając temat.
- Alice wyparcie się tej prawdy to najgorszy pomysł.
- Nie smęć tylko chodź!
*    *    *

Biegłam ile sił w nogach. Na  mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Ciepłe i wilgotne powietrze otuliło mnie jak najlepszy bawełniany sweter.  Nie czekałam długo na jakąkolwiek ofiarę. Z agresją rzuciłam się na łanię. Gdy wypiłam z niej cały życiodajny płyn usiadłam na dziwnej polanie, na której nie rosły żadne trawy, czy inne rośliny. Sam miękkie i soczyście zielone mchy. Usiadłam czując jak niezwykłe podłoże ugina się pod moim ciężarem.
Zatopiłam palce w miękkim mchu i położyłam się delikatnie. Spojrzałam w górę. Słabym i niknącym blaskiem świecił księżyc w towarzystwie blednących już gwiazd. Niebo przybierało już odcień lekkiej morskiej zieleni, jasnego niebieskiego i różu pomieszanego z czernią.  
Z zaniemówienia otworzyłam usta. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego nieba. Stopniowo było już coraz jaśniej. A nieprzenikniona i bezdenna czerń nocnego nieba coraz bardziej poddawała się promieniom słońca tworzącym nowe odcienie na widnokręgu.

-Od jak dawna udawałaś że go kochasz? Jeśli w ogóle go kochasz.
Usłyszałam za sobą piskliwy i plastikowy głos Tany.
- Jakie szczęście, że przejrzał na oczy i cię zostawił.- przerwał podchodząc do mnie.
Poczułam jej mdławy i zbyt słodki zapach.
- Przejrzał na oczy i zobaczył, że prawdziwą miłość miał zawsze pod nosem.-przerwała mrucząc- spędziliśmy upojne chwile zaraz jak się pokłóciliście.- obróciłam się w jej stronę niepewnie. Jej pomięta sukienka podwinęła się odsłaniając jeszcze większy kawałek szczupłych nóg. Rozczochrane włosy wpadały jej do oczu a czerwona szminka rozmazała jej się trochę z ust. 
Nagle wszystko połączyło się w całość. Czerwone ślady, które znajdowały się na koszuli Edwarda i w kąciku jego ust.- szminka.
 Przegryzłam wargę i mocniej zacisnęłam dłonie na mchu. 
- Widzę, że cię to ruszyło.- zaśmiała się.- przyjmij to do wiadomości. On. Cię. Nie. Kocha. Kochał zawsze mnie.- wyszczerzyła się zwycięsko i pogładziła rozburzone włosy.
W jednym momencie opanowałam nerwy, związując je w kupe i zatrzaskując je w najdalszej szufladce w moim mózgu.
Wstałam i aroganckim krokiem podeszłam do blond małpy.
- Biedna Tanya. Wierzysz, że Edward cię kocha? On nie jest zdolny do miłości. I posłużył się tobą jako pocieszenie.- z szyderczym uśmiechem starłam jej trochę szminki z policzka.- Jak widać bardzo marnego pocieszenia.- mówię, mocno akcentując, ostatnie słowa.
Dziewczynie zrzedła mina. Wytarłam palce w biały obcisły sweterek który na siebie zarzuciła i ruszyłam do przodu trącając ją lekko ramieniem.
Jej zdziwiona mina dała mi tyle satysfakcji jak mało co. Weszłam do domu dumnym krokiem. Jak zwykle wszyscy znajdowali się w salonie.
Nie zwracając na nich uwagi wbiegłam po schodach na piętro. Wbiegłam do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. 
Słyszałam szum wody w łazience. Pewnie Edward przyszedł na chwilę.
Mój parszywy uśmiech po spotkaniu z Tanyą zszedł z mojej twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na kanapie leżała koszula Edwarda. Do tej pory mogłam zobaczyć czerwony ślad po szmince na kołnierzyku. Wzięłam materiał w dłonie z niedowierzaniem wpatrując się w niego. Nie tylko szminka była oznaką zdrady. Na odległość mogłam wyczuć mdławy i słodkawy zapach Tany. Zdenerwowana rzuciłam koszule z powrotem na sofę w tym samym momencie gdy Edward wszedł do pokoju wpuszczając parę z łazienki.
Spojrzałam na niego smutnym spojrzeniem i wyszłam z salonu do sypialni i przez balkon wyskoczyłam na podwórko. Pobiegłam w las czując, że ktoś za mną biegnie. Nie zwracając uwagi na uderzające we mnie gałęzie i szkocki mech wplątujący się w moje włosy biegłam dalej.
W końcu dotarłam na nasza polanę. Niezdarnie wdrapałam się na drzewo z naszymi inicjałami. Schowałam się między gałęźmi podkulając nogi pod brodę.
Po chwili usłyszałam, że ktoś krąży wokół drzewa. Poczułam jak moja skrytka lekko się trzęsie, a ktoś siada obok mnie. Nie podniosłam głowy. 
- Bello?- usłyszałam słodki baryton Edwarda.

- Idź sobie.- syknęłam.
- Co się stało?- spytał gładząc mnie po włosach.

- Co się stało!?- krzyknęłam płosząc gołębia z gniazda.- i ty się jeszcze pytasz co się stało!- wściekła przygwoździłam go do gałęzi i uderzyłam go otwartą dłonią w twarz.
Zszokowany Edward patrzył na mnie przez dłuższą chwilę w milczeniu.
- Długo nie musiałeś czekać by się pocieszyć. Nawet jeśli się nie rozstaliśmy! Jak całuje Tanya? Lepiej ode mnie, że padłeś w jej ramiona?- zaszlochałam uderzając go pięścią w pierś.
- Jak mogłeś?!- krzyknęłam zadając mu serię lekkich ciosów- Jak?- wyszeptałam zanosząc się płaczem i wtulając w jego pierś.
Moje oczy szczypały mnie uporczywie.
Poczułam jak chłopak gładzi mnie po głowie. Jego zapach otulił mnie delikatnie jak baśniowa bańka.
Odsunęłam się od niego na drugą stronę drzewa niszcząc swój bezpieczny bajkowy świat.
Wzięłam kilka oddechów uspokajając się i spojrzałam na niego.
-Bello. Pozwól mi się wytłumaczyć…
Powoli zaczęłam schodzić z drzewa.  Zdenerwowany Edward schwycił mnie w połowie drogi za ręce i z powrotem wciągną mnie na górę. Przygwoździł mnie do jakiejś gałęzi i zatkał usta dłonią.

- Pozwoliłem się bić i oskarżać. Pozwól mi chociaż wszystko sprostować.- powiedział opanowanym głosem.- Nie pocałowałem Tany. To ona pocałowała mnie. Przygwoździła mnie do ziemi obsypując pocałunkami. Nie mogłem się wyrwać. Unieruchomiła mnie. Byłem na to wszystko obojętny. Nie reagowałem na nią. Nie wyrywałem się bo wiedziałam, że nie dam jej rady. Gdy skończyła odszedłem bez słowa, a potem przyszedłem do ciebie. Miałem ci to powiedzieć, ale przyszła Alice, a potem jak mniemam wyprzedziła mnie Tanya.- przerwał ściągając mi z ust rękę.- kocham cię i nic nigdy tego nie zmieni.
Pocałował mnie delikatnie i krótko po czym spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię.- szepną znowu.
Schwyciłam go stanowczo za kark i przycisnęłam go do siebie całując namiętnie. Chłopak uśmiechną się delikatnie i usadowił mnie sobie na kolanach.
- Wierzę ci.- wyszeptałam w jego ust.- i przepraszam ,że cię oskarżyłam, no i że cię uderzyłam.

Wtuliłam się w niego.
- Przeprosiny przyjęte.- odszepną zanurzając twarz w moje włosy.

Jego dłonie przeniosły się na moje plecy zjeżdżając w dół. Przycisną mnie do siebie mocniej nie pozostawiając między nami nawet najmniejszej szczeliny.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go namiętnie w usta. Przez chwilę zachwialiśmy się mało nie spadając z drzewa. Nasze ciała stworzył jedne precel z ludzkich kończyn.

Nagle usłyszałam szepty. Oderwałam się na chwilę od niego rozglądając się dookoła. Edward zaczął całować mnie w szyję tuż pod uchem.
- Słyszałeś to?- szepnęłam
- Nic nie słyszałem. Wydawało ci się.- uśmiechną się i pocałował mnie w żuchwę.
Znów szepty.
- Słyszałeś?
- Nie.- poczułam jak uśmiecha się całując mnie w szyję.
- Przestań.- powiedziałam poważnie i wyplątałam się z jego uścisku.
Szepty zaczęły przeradzać się w głośną rozmowę. Teraz i Edward to słyszał i zaczął nasłuchiwać. 
Zbliżyłam się do zewnętrznego poszycia drzewa rozchylając soczyście zielone liście.

Na polane jak pierwszy wszedł Em z Rosalie. Potem Alice z Jasperem i Esme z Carlisle.
Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się im z Edwardem.
Em  przyniósł dwie kłody i ułożył je obok siebie. Wszyscy zajęli miejsca na prowizorycznych ławkach. 
- Trzeba wymyślić sposób by ich pogodzić.- zagaiła temat Alice.

- Może zwiążemy ich czymś i wrzucimy do piwnicy?- spytał Em.
Wszyscy zgromili go spojrzeniem.
- Emmett jak masz propozycje, to przedstawiaj tylko te mądre.
- Tak jest pani sierżant.
-Po pierwsze musimy zabronić Belli wyprowadzić się od nas.- powiedziała stanowczo Esme.
Zdziwiona spojrzałam na Edwarda. Nie spodziewałam się u Esme takiego zachowania.
Chłopak wzruszył ramionami i kiwną na nich głową.

- Tak. To zadanie główne. Tylko jak go wykonać?
- Spalmy torby podróżne i zwiążmy Belle.- wykrzyczał radośnie Em.
- Emmett zatkaj się.- warknęła Alice.- chociaż ze spaleniem torb podróżnych to nie jest taki zły pomysł. Najpierw spróbujemy je schować.- przerwała.- portem trzeba ich przekonać, że nie znajdą dla siebie nikogo lepszego. Zajmę się tym z Rosalie, a nad Edwardem popracuje Em z Jasperem.
- A będę mógł go związać?- spytał osiłek.
- Emmett do cholery a czym ty chcesz go związać? I po co?!- wybuchnęła Rosalie.- jak się nie uspokoisz to ja cię zwiąże i wrzucę na dno jeziora!
Zapadała chwilowa cisza.

- Dobra. Później będzie trzeba zmusić ich by spotkali się sam na sam.- powiedziała Alice.- Nie wiem jak to zrobimy, ale trzeba coś wykombinować.- przerwała- jeśli te sposoby nie wyjdą to wykorzystamy pomysły Emmett.- powiedziała zrezygnowana i wstała.- Akcje połączyć gołąbki uważam za otwartą!- krzyknęła.
Mało nie parsknęłam śmiechem.

- Denali wyjeżdżają jutro, więc od jutra zaczynamy.- ogłosił Carlisle.
Wszyscy wstali i zaczęli wracać do domu.

Gdy byliśmy pewni, że już nas nie usłyszą zeskoczyliśmy z drzewa.
- Akcja „połączyć gołąbki”. Twoja siostra nie ma talentu do wymyślania nazw misji.- uśmiechnęłam się całując go lekko w usta.- Denali wyjeżdżają jutro i wszystko będzie znów po staremu.- pogładziłam go po policzku.
- To miłe z ich strony, że chcą nam pomóc, ale uważam, że powinni uszanować naszą decyzję. Nawet jeśli jest fałszywa- powiedział Edward chwytając mnie za dłonie.
- Oni są nasza rodziną. A rodzina nigdy nie uszanuje decyzji. Będzie starać się by wszystko było dobrze.- wyszczerzyłam się gdy pocałował moją dłoń.
- To czas rozstania?
- Mniemam, że tak.- powiedziałam smutnym głosem.- Żegnaj Romeo.
- Żegnaj Julio…
__________________________________________________________
Z dedykacją dla Mlodej mojego kochanego popaprańca :* <3
Jak mijają wam wakacje? Ja pomimo zapewnień Boskiego Kiśla czuję się jakbym miała iść jutro do szkoły :C To jest straszny stan :c

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 31. oraz nominacje :)

Zostałam nominowana do Liebster Awards i The Versatile Blogger...

Pytania od Zwariowanej Natalii:
1. Wierzysz w Przyjaźń Damsko-Męską?
Tak
2. Ile masz już Wiosen za Sobą?
15 :D
3. Co Cenisz w Sadze Zmierzch?
Fantazję, z jaką napisała go autorka
4. Za co Polubiłeś Sagę Zmierzch?
Chyba za to, iż autorka pokazała, że nic nie jest niemożliwe. Nawet zakazana miłość.
5. Lubisz Zwierzęta?
Kocham te małe potworki :D
6. Czego się Boisz Najbardziej?
Pająków i myśli, że mogę zostać sama.
7. Ulubiona Książka?
Nie mogę tego stwierdzić. Czytałam wiele książek, które mnie urzekły i nie potrafiłabym wytypować z nich mojego faworyta. J
8. Ulubione Zajęcie?
W sensie szkolne? Szkolnych nie mam XD A tak poza szkołą to czytanie romansów, słuchanie muzyki i bieganie z moimi kochanymi psami J
9. Gdzie Spędzasz Wakacje?
Chyba w domu J
10. Ulubiony Film?
Dużo tego :d Podobnie jak z książkami nie mam faworytów :D Chodź na razie chyba mam. Jeden, którego już się nie mogę doczekać :D. A mianowicie „Miasto kości” J Czytałam książkę i była zajebista :D
Mam nadzieję, że nie spieprzą tego tak jak ekranizacji trylogii czasu -,-

Moje pytania:

1) Czy kiedykolwiek przyczyniłaś/ przyczyniłeś się do pozbawienia zwierzęcia życia ( Ja niestety tak L Złapałam koguta na rosół :P, ale tylko złapałam XD)
2) Jaki smak lodów lubisz
3) Jaki masz model komputera?
4) Czy złamałaś, skręciłaś, pęknąłeś, wybiłaś sobie jakąkolwiek część ciała?
5) Ile jesteś zdolna wytrzymać bez snu?
6) Jesteś uzależniona od czekolady?
7) Masz zwierzątko?
8) Dlaczego postanowiłaś pisać bloga?
9) Dlaczego zmierzch?
10) Czy zdarza ci się komentować nn, których nie czytałaś? I tylko dla odhaczenia listy piszesz kom ?

The Versatile Blogger
Nominowany Powinien:
1. Podziękować nominującej/nominującemu
2. Pokazać na swoim blogu 
3. Ujawnić siedem faktów o sobie
4. Nominować dziesięć blogów, które twoim zdaniem zasługują na to
5. Poinformować o tym fakcie autorów

1) Mam zabójczy śmiech.
2) Z przyjaciółką piszę przynajmniej 100 sms’ów dziennie.
3) Ubóstwiam owoce w czekoladzie.
4) Piszę to co chciała bym żeby stało się naprawdę w moim życiu. Tylko bez wampirów i tych dziwactw XD Głównie chodzi o prawdziwą miłość XD
5) Kocham pianki z ogniska.
6) Grałam na trzech różnych instrumentach i nic nie wypaliło XD
7) Miałam złamaną dwa razy rękę, skręcony nadgarstek, złamaną nogę, skręconą kostkę i skręconego z przesunięciem palca.
8) Uwielbiam Florence and the machine :D

Blogi nominowane:

    A teraz do ważniejszej części :)
To nn jest dedykowane dla:

- Mlodej :*
- Paulinee
- Isabelli

- Kisielka i Aniołka B.
- Katheriny B.
- Pepsi17
- Kateriny
- Zwariowanej Natalii 
- Asi Dabkowskiej
Livkiii
- Zwariowanej11
- Liv
- be.yorself. ks
- Bloody Moon
- Dla wszystkich kochanych anonimów :)


        Jesteście dla mnie ostoją i motywacją. Szczerze to czytam wasze komentarze wiele razy gdy nie mam weny. Nawet te z przed roku i przed kilku miesięcy. Dzięki wam moja wena wraca.  Często naprowadzacie mnie na fajne pomysł za co jestem wam cholernie wdzięczna. Bo bez was ten blog tak szczerze był by nudny :* Kocham was!
A teraz nn :) Mam nadzieję, że się spodoba :)

        Wszyscy patrzyli po sobie nie wiedząc, czego się spodziewać. Przecież Harry i El nie dzwoniliby dzwonkiem. Po prostu by weszli… Spięta stanęłam tuż za oparciem fotela, na którym siedział Edward i objęłam opiekuńczo jego szyję dłońmi. Poczułam jak przeszywa mnie lekki dreszcz.  Z korytarza dobiegły nas wesołe głosy. Co to kurde? Po chwili w salonie ukazał się Carsliele, za którym weszła piątka wampirów. Zdziwiona przekręciłam lekko głowę w bok i przyjrzałam się gościom. Trzy blondynki o różnych rysach twarzy i gustach. Jedna ubrana była w eleganckie spodnie i płaszcz. Druga w zwykłe ciemne jeansy i futerkowy bezrękawnik, a trzecia ubrana była w czerwoną dopasowaną sukienkę, która opinała jej obfity biust aż do przesady, w ręce trzymała czerwoną torebkę, którą machała wesoło ( Nie mogła się powstrzymać. To mój gwałcący bóbr teletubiś z czerwoną torebką :D Jednym słowem Po: przyp. aut.). Po chwili dołączyła ładna brunetka i brunet.
- Cóż za miła niespodzianka!- krzyknęła, Esme, która akurat weszła do salonu.
- Chcieliśmy was odwiedzić. Przyjechaliśmy do Forks, ale dowiedzieliśmy się, że się przeprowadziliście w nowe miejsce.- powiedział, uprzejmie, brunet.
- Tak. To była niespodziewana przeprowadzka.- powiedział Carlisle- siadajcie.- wskazał ruchem dłoni na wolne miejsca.
Goście zajęli wolną kanapę usytuowaną tuż przed moim fotelem. No oprócz krwistoczerwonej blondynki, która z kokieterią zajęła miejsce tuż obok Edwarda na niskiej pufie. Uniosłam jedną brew i spojrzałam na nią zdziwiona.
- O widzę, że dołączyła do was Isabella Swan. Miło mi cię wreszcie poznać bez zleceń.- powiedział brunet z szerokim uśmiechem.
Obdarzyłam go podobnym spojrzeniem, co blondynkę i dopiero spostrzegłam pewne szczegóły. Ciemne włosy w nieładzie, złote oczy, ładne rysy w średnim wieku. Brakowało mu tylko garnituru i chusteczki w butonierce.
- Jest pan z Voltery.- to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.- To pan był w tedy w okrągłej Sali.
- Owszem. Ale nie jestem sługusem Volturii, już od kilku lat.
- To, co pan tam robił?
- Zaprosili mnie na chwilę i w tym samym czasie przybyłaś ty…- wzruszył ramionami.- nie mów do mnie per pan. Mam na imię Eleazar.- uśmiechną się do mnie.
- Isabella Swan.- odpowiedziałam.
- Znam cię bardzo dobrze.
Nie skomentowałam tego. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam dłoń na oparciu fotela.
- Bello. Widzę, że znasz już Eleazara. Jest to nasza rodzina z Denali. Carmen- wskazał dłonią szczupła brunetkę- żona Eleazara. Irina- blondynka z ciemnymi pasemkami, które opadały w lekkich falach na jej zgrabne ramiona- Kate- przeciwieństwo poprzedniej. Długie proste włosy kolorystycznie pasujące do świeżo zebranego zboża- i Tanya.
Kiwnęłam do wszystkich uprzejmie.- kochani to Isabella. Narzeczona Edwarda.- zakończył Carlisle.
Na twarzach Denalczyków ukazały się ogromne uśmiechy i różne komentarze typu: „Edwardzie nareszcie”, „ Gratulacje”.
Ale Tanya nie była zadowolona. Siedziała z nogą na nodze obdzierając różowy lakier z paznokci. Byłam w pewnym sensie zadowolona z tego, że nadepnęłam jej na odcisk, ale czuję, że nie skończy się to za dobrze…
                                            ***
     Denali okazali się być mili. I to bardzo. Najbardziej polubiłam, chyba, Kate. Z resztą ona mnie też. Tanya posyłała, co chwilę kokieteryjne spojrzenia w kierunku Edwarda i nienawistne pod mój adres. Widziałam, że coś planuje i niezbyt mi to pasowało. Edward siedział dosłownie jak na szpilkach. Kręcił się nerwowo i odwzajemniał uśmiechy Tany, przez co krew mnie zalewała.
Po kilku godzinach rozmowy Alice poprowadziła naszych znajomych do pokoi. Grzecznie poczekała aż wszyscy wyjdą i zaciągnęłam Edwarda na górę. Zdenerwowana zatrzasnęłam za nami drzwi i gdy miałam już krzyczeć, co on sobie myśli by odwzajemniać te kokieteryjne uśmiechy ujrzałam zaskakujący obrazek.
Chłopak usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. Złość odparowała ze mnie jak świeże krople deszczu na rozgrzanej kostce.
Cicho zamknęłam pokój na klucz i posłałam buty w kąt.
O co może chodzić? Czyżby wolał Tanye ode mnie i teraz zastanawia się jak mi to powiedzieć? Te kokieteryjne uśmieszki… Ostrożnie na miękkich nogach podeszłam do swojego ukochanego, przełykając głośno ślinę.
Usiadłam obok niego gładząc jego bujną czuprynę.
- O co chodzi?- spytałam przestraszona.
Chłopak wyprostował się ukazując twarz i robiąc ruch zapobiegający jakiemukolwiek kontaktu fizycznego pomiędzy nami.
Gula przerażenia i strachu utkwiła mi w gardle uniemożliwiając wydukania z siebie nawet najprostszej sylaby.
- Bello…- westchną pocierając dłonią kark- Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo.- wydukał powoli z grobową miną.
- Przecież nic mi nie grozi.- szepnęłam.
- Grozi. Ze strony Tany.- przerwał- nawet nie wiesz, jakie myśli kotłowały się w jej głowie. Tyle sposobów by cię zabić…- przerwał- nie mogę cię stracić.- szepną obejmując moja twarz w dłonie.
- Nic mi się nie stanie. Jestem bezpieczna. Potrafię o siebie zadbać. Naprawdę.
- Wiem o tym. Ale ona jest bezwzględna, jeśli chodzi o mnie.- szeptał, a w jego oczach pojawił się ostry i przeszywający ból.
- W ogóle, kim ona dla ciebie jest?
- To moja „ kuzynka”- mówiąc ostatnie słowo pokazał palcami cudzysłów- kiedy ją spotkałem po raz pierwszy przez przypadek ona zauroczyła się we mnie… Na początku odwzajemniałem jej uczucia. Ale tylko na początku. Później poznałem ją lepiej i dowiedziałem się, jakim strasznym człowiekiem ona jest…- szeptał.
- Byłeś z nią?
- Bardzo dawno.
Wziął mnie na ręce i ruszył w kierunku sypialni. Wesoło machając nogami położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie zostawię cię.- powiedziałam uporczywie.- ani ty mnie. Odnajdę cię wszędzie- zagroziłam czując jak kładzie mnie na miękka pościel.
Z ulgą stwierdziłam, że materac tuż obok mnie się ugina.
Odwróciłam głowę w kierunku mojego narzeczonego.
- Mówię naprawdę. Nie wystraszy mnie byle, jaka psychiczna wampirzyca.- pocałowałam go namiętnie w usta i zarzuciłam jedną nogę na jego biodra i szczelnie owinęłam go ramionami, by mi nie uciekł.
- Wiem, że mówisz naprawdę. Zawsze odbieram twoje słowa na serio. Ale musimy wymyślić coś, co zapewni ci bezpieczeństwo.- szepną przyciągając mnie do siebie.
Wygodnie ułożyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej i zamknęłam oczy.
Leżeliśmy spleceni na łóżku przez długi czas.
Edward bawił się moimi włosami, a na moja skórę zaczęły padać pierwsze promyki wschodzącego słońca. Poczułam jak jego usta powędrowały na moje czoło, po czym lekko mnie od siebie odsuwając pojawił się tuż przede mną przygniatając do łóżka.
Otrzymałam kolejny pocałunek tym razem tuz przy linii żuchwy. Zamruczałam cicho z przyjemności i oparłam się na łokciach.
Edward ułożył swoją głowę na mojej piersi próbując wsłuchać się w miarowe i ciche bicie mojego dziwnego i popapranego serduszka…
Ej serducho! Ty nie żyjesz! Zwolnij obroty!
- Mam plan.- wyszeptał cicho nie podnosząc na mnie wzroku.
Odepchnęłam go od siebie delikatnie i zmusiłam go by popatrzył mi w oczy. Jego spojrzenie było tępe, przepełnione strachem i wątpliwościami.
- Mów…- wyszeptała głaszcząc go po wierzchu dłoni.

*    *   *

- Nienawidzę cię!- krzyknęłam łamiącym się głosem i wypadłam z pokoju trzaskając drzwiami.- Jak mogłeś w ogóle coś takiego powiedzieć!? Co gorsza zrobić!- darłam się jak opętana, przez co wszyscy wyszli na korytarz- Edward również.- Nienawidzę cię!- znów wykrzyknęłam do niego i pchnęłam go- Z nami koniec!- moje oczy mimowolnie wyschły.
Ruszyłam na dół po schodach czując na sobie spojrzenia wszystkich, a w szczególności jeden. Przeszywający do szpiku kości. Wredny i parszywy, a zarazem tak wesoły i szczęśliwy- Tanya…

Obserwatorzy

http://www.youtube.com/watch?v=zvCBSSwgtg4