wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 12.


Dziś Ball. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze.
Lekcje zostały odwołane i można było się wyspać, ale ja zamiast spać poszłam na długie polowanie.
Dzieje się ze mną coś dziwnego, ale nie będę teraz o tym myśleć, bo dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo wyjątkowy. Dzisiaj pierwszy raz od rozpoczęcia nauczania w tym liceum pójdę na bal!
Była już piąta. Edward ma być u mnie za trzy godziny.
Więc zaczynamy!
W podskokach pobiegłam do łazienki gdzie nalałam całą wannę wody.
Wlałam do kąpieli różnego rodzaju olejki i wskoczyłam do wanny zanurzając się po uszy.
Kąpiel bardzo mi pomogła. Otrzeźwiła mi mózg przez co mogłam znów racjonalnie myśleć.
Założyłam na siebie szlafrok i owinęłam głowę ręcznikiem po czym zbiegłam na dół coś zjeść.
Wyciągnęłam z lodówki wczorajszego kurczaka i ryż po czym zjadłam go szybko i zrobiłam sobie gorącej czekolady którą delektowałam się jak nigdy w życiu.
Odprężona kąpielą i kubkiem mojego ukochanego płynu, postanowiła powoli się zbierać na bal.
Wyciągnęłam z garderobykrótką kremowo-granatową sukienkę na jedno ramie która miała złote naszywki tuż pod biustem. orazkremowe szpilki na platformie 
Usiadłam przed swoją toaletką nakładając na swoją twarz makijaż.
Pomalowałam sobie jeszcze usta czerwoną szminką i ułożyłam przedtem wysuszone jużwłosy.
Wskoczyłam w sukienkę uważając żeby nie zniszczyć fryzury, włożyłam buty i przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam pięknie. Wszystko było na swoim miejscu lecz czegoś mi brakowało. Popatrzyłam na toaletkę w poszukiwaniu zagubionego elementu ale nic szczególnego nie zauważyłam.
Spojrzałam na zegarek w komórce
-Edward powinien już być.- powiedziałam po czym usłyszałam dźwięk dzwonka.
Zbiegłam na dół uważając na to aby nie przewrócić się o własne nogi, po czym otworzyłam drzwi przed Edwardem. 
Chłopak patrzył się na mnie zachwycony, przez co na moich policzkach zakwitły rumieńce.
-Łał Bella. Wyglądasz pięknie.- powiedział całując mnie na powitanie.
-dziękuję-odpowiedziałam zawstydzona.
-Mam coś dla ciebie.- powiedział wyjmując małe pudełeczko z kieszenie- może to za wcześnie, ale chciałbym abyś to miała.- uśmiechną się do mnie szarmancko otwierając czarne pudełko.
Na małej poduszeczce leżałabransoletka z kryształowym serduszkiem mieniącymsię we wszystkich kolorach tęczy.
-Dziękuję. Jest śliczny.- powiedziałam całując go lekko w usta.
Edward ujął mnie delikatnie za rękę zakładając na mój nadgarstek prezent.
Wyciągnęłam przed siebie rękę przyglądają się bransoletce.
- Jest śliczny.- powtórzyłam jeszcze raz.- no to co jedziemy?
-Tak.- otworzył mi drzwi do auta po czym w wampiryzm tempie usiadł na swoim miejscu i pojechaliśmy na bal.
* * *

Sala była piękna, z sufitu zwisało mnóstwo ozdób i balonów.
Edward prowadził mnie pod rękę jak przystało na prawdziwego dżentelmena.
Lubiłam w nim tą cechę choć czasem była denerwująca…
Przysiadłyśmy się do stolika przy którym siedziała Alice z Jazzem pilnie nad czymś dyskutując. Byli zdenerwowani.
Te ich wahania nastrojów powoli mnie męczą, ale coś ich gryzie, chyba już od kilku dni…
- Hej. Jak tam?
-Dobrze.- uśmiechnęła się do mnie Alice.- Świetnie wyglądasz.-powiedziała bez entuzjazmu.
-Coś się stało?- dziewczyna spojrzała na mnie i już miała coś powiedzieć gdy przeszkodził jej Edward.
-Zatańczysz?- spytał uśmiechając się do mnie promiennie, skutecznie odciągając moją uwagę od Alice.
Kiwnęłam na potwierdzenie głową i jak zaczarowana prowadzona za rękę przez Edwarda weszliśmy na prowizoryczny parkiet.
Na szczęście leciała jakaś wolna piosenka bo nie miałam w tej chwili siły na wygłupy. Mogłam w spokoju wtulić się w mojego ukochanego kołysząc się w rytm muzyki.
Piosenka się skończyła a ja zostałam odbita przez Emma, który wręczył mojemu chłopakowi Rozalie mówiąc żeby ścieśnili więzy rodzinne. Ich miny były bezcenne a ja po ich zobaczeniu nie mogłam się uspokoić.
Przetańczyłam z miśkiem dwa szybkie a potem wycieńczona padłam na kanapę obok Edwarda.
Wszyscy mieli grobowe miny.
Czyżby mnie coś ominęło?
Spojrzałam na nich poważnie i wyprostowałam się
-Co się dzieje?- Spytałam całą trójkę.
-Nic- odpowiedział szybko Edward.
Zmrużyłam o czy jak wąż i popatrzyłam na każdego z osobna.
-Widzę że coś was gryzie od kilku dni.
Wszyscy milczeli. Najwyraźniej nie chcą mi nic powiedzieć…
-Alice? O czym była twoja ostatnia wizja.- spytałam podejrzliwie.
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie.
- Była o wampirach które przybyły do Forks.
Kłamał. Nie mogę uwierzyć. Okłamał mnie…
Spojrzałam z wyrzutem na mojego ukochanego.
-Okłamałeś mnie!- powiedziałam na tyle cicho aby wścibskie podsłuchiwaczki siedzące za nami nic nie usłyszały.
-Dla twojego dobra.- powiedział próbując mnie uspokoić.
Popatrzyłam na niego ostatni raz poczym odcięłam się od jego usprawiedliwień.
- Alice. Co to były za wampiry?- spytałam powoli nie zwracając uwagi na protesty Edwarda.
- Alice!- powiedział groźnie mój ukochany.
Warknęłam na niego przez co popatrzył na mnie zdziwiony. Jeszcze nigdy na niego nie warczałam… No cóż w końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz.
-Słyszeliście? Bella warknęła na swojego Edzia.- roześmiał się Emm
Nie zwracając na niego uwagi spojrzałam na siostrę mojego chłopaka
-Alice mów.- przeszywałam dziewczynę spojrzeniem.
- Na pewno jej nie znasz.- stękała dziewczyna.- Myśleliśmy że ma do nas sprawę-powiedziała przełykając ślinę.- Kiedyś wygoniliśmy ją z alaski… Bo utrudniała nam życie swoimi polowaniami.
- Alice. Imię.- powiedziałam wkurzona.
-Victoria ale nie mieliśmy z nią większych problemów.- przerwała. – w gruncie rzeczy była zaskoczona że nas tu spotkała. Tak jak by przyszła po kogoś innego.- powiedziała zamyślonym głosem.
Zdenerwowanie i nerwy odeszły ustępując strachu.
”Była tu po mnie…” – Te słowa wciąż kręciły mi się po głowie.
Bezradnie opadłam na oparcie kanapy.
- Bo ona nie przyszła po was…- przełknęłam głośno ślinę- Ona przyszła po mnie…- popatrzyłam na nich wymownie.
Wstałam nie patrząc na moich towarzyszy po czym wybiegłam z Sali w normalnym tempie.
Na polu się nie ograniczałam i wampiryzm tempie udałam się do swojego domu.
Wpadłam do swojego domu przez tylnie drzwi zamykając je na klucz, co uczyniłam też z drzwiami frontowymi.
Wszystkie okna w domu pozamykałam szczelnie i pozasłaniałam zasłony.
Powoli schodziłam po schodach i bezradnie opadłam na ostatni stopień.
Łzy popłynęły mi wartkimi strumykami po policzkach.
Co się stanie jeśli ona im coś zrobi? Jeśli ich skrzywdzi? Przeze mnie… Nie darowała bym sobie tego.
Usiadłam przy fortepianie, który zakurzony stał w pokoju muzycznym i zaczęłam brzdąkać pojedyncze nuty.
Najlepiej było by dla nich gdybym ich nie poznała… Nie byli by w tedy narażeni na niebezpieczeństwo…
Na biały klawisz fortepianu spadła moja łza wymieszana z tuszem do rzęs.
Szybko ją starłam i położyłam się na klawiszach wywołując donośny huk instrumentu.
-Było by dla nich dobrze gdybym odeszła..- ciągnęłam swoje szare myśli.
Teraz jedną ręką przyciskałam pojedyncze klawisze.
Nagle usłyszałam donośne pukanie do drzwi. Przestraszona przerwałam swoje dotychczasowe zajęcie i nieufnie stąpając po podłodze podeszłam do drzwi.
-Bella! Proszę! Otwórz! To ja Edward!- krzykną.
Delikatnie przekręciłam kluczyk i uchyliłam drzwi.
-Dzięki bogu!- powiedział przytulając mnie do siebie i całując.- już myślałem że coś ci się stało i…- przerwałam mu odpychając go od siebie.
- Edward… Muszę odejść- powiedziałam przez co na moich policzkach ukazały się świerze łzy.
Twarz Edwarda zastygła przez co powstała kamienna maska nie ukazująca emocji.
Chłopak oplótł mnie rękoma w tali i przytulił mnie do siebie w ramach protestu.
Pocałowałam go w policzek a z moich oczu wydostało się jeszcze więcej łez.
Pokręcił przecząco głową i przyciągną mnie do siebie jeszcze mocniej. Widziałam że go ranię.
-Ależ Bello...- powiedział załamanym głosem, a jego oczytały się nienaturalnie suche. Płakał.
-Edward muszę.- Położyłam mu rękę na policzku, zmuszając go żeby na mnie popatrzył.- Nie mogła bym, znieść tego że przeze mnie mogło by ci się coś stać.- chlipałam coraz głośniej.- Kocham cię…- powiedziałam przez łzy i wypchnęłam go przez otwarte drzwi, nie pozwalając miedzianowłosemu dojść do głosu.
Zrozpaczona zjechałam po ścianie zanosząc się donośnym płaczem.
-To dla twojego dobra...- powiedziałam zapłakanym głosem i ruszyłam do swojego pokoju z walizką… 
____________________
Dzisiejsze nn z dedykacją dla Kateriny :*
A i komentarze. Pogrzebałam w ustawieniach i udało mi się ustawić tak aby można było komentować nn bez zakładania konta na google czy na innych stronach :)
Czekam na szczere opinie

piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 11.


Następny dzień zapowiadał się wspaniale, i pomimo tego, że całe sklepienia nieba pokryte były grubą warstwą chmur, nie padał deszcz, a temperatura powietrza wzrosła powyżej 16 stopni Celsjusza. Wstałam z krzesłapoprawiając kremową rozpinaną kurtkę, przykrywającą białą koszulę za pośladki. Złapałam za torbę z książkami i pojechałam do szkoły. Dzisiejszego dnia nie będzie Cullenów. Dowiedziałam się tego wczoraj przy rozmowie z Edwardem.
Powoli próbując nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, ruszyłam w kierunku oddziału, w którym miałam przeklęty angielski. Weszłam do klasy niezauważona i usiadłam na swoim stałym miejscu. Wyciągnęłam potrzebne książki i brudnopis. Założyłam nogę na nogę i zaczęłam bazgrać jakieś szlaczki w zeszycie, gdy nagle usłyszałam dźwięk odsuwającego się krzesła.
—Hej, Bells! - usłyszałam skrzeczący głos Mike’a. - pomyślałem, że źle zabrałem się do zapraszania cię na bal.
—Mike. Niestety nie mam ochoty iść z tobą na bal.- powiedziałam przez zęby, robiąc długopisem dziurę w kartce.
Popatrzyłam na zegarek. Jeszcze pięć minut do dzwonka. 
Wzięłam wielki haust powietrza i zaczęłam dokładnie czytać notatki z poprzednich lekcji.
—Może jednak? Bo ty i ja nie mamy pary?
—Mike, idź już sobie do swojej ławki. A z resztą ja już mam parę. Możesz zaprosić Jess. Wiem, że bardzo by chciała - powiedziałam próbując nastawić go na inną ofiarę.
—Masz już parę?
—Myłeś uszy?
Zapadła cisza, która jak najbardziej mi odpowiadała.
Wreszcie do klasy przyszedł nauczyciel. Po dzwonku wszystko minęło nadzwyczaj szybko i nim się obejrzałam siedziałam już na miejscu kierowcy w swoim aucie. Droga do domu nie zajęła mi dużo czasu i nim się obejrzałam stałam swoim volvo na podjeździe mojego domu.
—Dziś kompletnie nie mam co robić. Nie ma Cullenów, bo wyjechali na polowanie.- pomyślałam.
Zrezygnowana ściągnęłam buty, odsyłając je kopniakiem w kąt korytarza i powlokłam się do pokoju rzucając na łóżko. Nie miałam siły na nic. Nawet wstać nie miałam siły! Spróbowałam zasnąć, ale świat w którym żyłam miał co do mnie inne plany. Dryń! Dryń! Dryń!
Usłyszałam mój przeklęty dzwonek do drzwi.
—Kogo do cholery znów niesie?!- krzyczałam w myślach i energicznym ruchem otworzyłam drzwi wejściowe.
—Dzień dobry.- powiedział listonosz wpatrując się w kartkę. - List polecony dla pani Isabelli Swan. Czy jest w domu? - pytał unosząc oczy znad kartki.
—Tak. To ja. Gdzie mam podpisać?- spytałam niemiłym tonem.
—Tutaj - wskazał długopisem miejsce na formularzu i podał mi go.
Szybko i niestarannie walnęłam podpis na kartce i nie żegnając się, zabrałam list zatrzaskując drzwi przed nosem listonosza.
Kto mógłby do mnie napisać list?
Zaciekawiona wciągnęłam nóż do kopert z szafki i usiadłam na szafce kuchennej rozcinając pozłacany papier. W środku znajdował się list z równie drogo wyglądającego papieru.

Droga Isabello Mario Swan!
Mamy zaszczyt zaprosić panią na coroczny bal maskowy. Odbędzie się on na terenie Volterry we Włoszech, dnia 20.11.12r o godzinie 20:00 . Obowiązuje strój balowy, podobny do tych z przed stulecia. Można zabrać ze sobą osobę towarzyszącą.
Aro, Marek i Kajusz Volturi

Volturi. Poznałam ich przez to, że próbowali mnie zabić, ale moim rodzicom udało się ich przekonać, że nie jestem zagrożeniem dla całego świata i dali mi spokój. Potem chcieli poznać mnie i moje możliwości bliżej. Już wtedy, gdy byłam małą dziewczynką próbowali mnie wciągnąć do swojej armii mówiąc, że jestem wyjątkowa. Ale ja sie na to nigdy nie zgodziłam i nie zgodzę, ale na bal pójdę, ponieważ nie chcę ich wprowadzić z równowagi...
Rzuciłam list na stół w jadalni i skierowałam się do swojego pokoju.
Co ja mam robić do końca dnia?
Może wybiorę się do La Push, pomyślałam, po czym weszłam do garderoby zakładając na siebieszare luźne rurki, jeansową koszulę za pośladki zapinaną na guziczki oraz czerwone trampki. Do brązowej torebki na ramię wrzuciłam mojego Iphone’a i chusteczki, po czym wyruszyłam w drogę.
Na miejsce dojechałam dosyć szybko i z daleka słychać było jakieś śmiechy dochodzące z plaży.
Zaparkowałam przed domem Jacoba i powędrowałam piechotą w kierunku hałasu.
Na plaży zostało rozpalone ognisko. Chłopcy grali w siatkę a Leah z Emily i jakąś nieznaną mi dziewczyną siedziały na pniu.
—Hej, jak tam wam mijał czasz, gdy mnie nie było?- spytałam siadając obok Leah.
—Bella!- rzuciła się na mnie szczęśliwa.- Kiedy ty ostatnio u nas byłaś!?
—Szczerze, to nie pamiętam- uśmiechnęłam się do niej i odwzajemniłam uścisk.
—Ej, chłopaki! Bella przyjechała!- wydarła się obok mojego ucha, przez co mało nie pękły mi bębenki.
Męska część towarzystwa z niedowierzaniem popatrzyła na mnie i przestała grać i spojrzeli na mnie, przez co Seth oberwał piłką do siatki w głowę. 
—No co, to już nie można wrócić na stare śmieci? - zapytałam uśmiechając się od ucha do ucha.
—Bella! - krzykną Jacob rzucając się na mnie i na Leah. Reszta postąpiła tak samo. No prawie tak samo, bo Sam jak zawsze był poważny i kilku ze sfory z którymi nie byłam tak zżyta nie zwracali na mnie uwagi.
—Duszność… Brak oddechu…- śmiałam się razem z całą resztą.
Gdy wszyscy ze mnie zeszli i przywitali się ze mną, Jacob przedstawił mi ową nieznajomą:
—To Ivy.- przede mną stanęła mała, drobna dziewczyna o ładnych rysach twarzy i długich brązowych włosach. Jednak coś innego rzuciło mi się w oczy. Miała piękne, duże, złote oczy otoczone gęstym wachlarzem długich rzęs.
—Bella Swan. –uśmiechnęłam się.
—Ivy Redbeard - uśmiechnęłam się do mnie nieśmiało.
—Czuję, że się zaprzyjaźnimy.
Teraz zwróciłam się do Jacoba:
—Mi tu mówisz, że nie mogę się spotykać z wampirami, a sami trzymacie jednego przy sobie? - powiedziałam z ironią w głosie.
—Bells, nie gniewaj się.
—Nie gniewam.-przytuliłam go.
—No to co, będziemy stać jak kołki, czy pójdziemy grać?- spytałam wydzierając piłkę Embry’emu.
—O, widzę, że nasza dziewczyna od wampirów ma dobry humor.
—A ma, ma.- uśmiechnęłam się rzucając w niego piłką.
—A można wiedzieć czemu?
Zarumieniłam się.
—O, to coś poważnego, zabieram ją - powiedziała Leah biorąc mnie pod łokieć.
Gdy odeszłyśmy na dobrą odległość spytała:
—Kto to?
—Że co?
—Nie udawaj, przecież widzę, że jesteś cała w skowronkach i do tego się rumienisz!
—Ehh… niech ci będzie… Edward Cullen – rzekłam z ociąganiem.
—Hmm… nawet ładny.- powiedziała.- Ale mogłaś sobie znaleźć kogoś ładniejszego.- zażartowała, przez co oberwałam sójkę w bok.
—Jak myślisz, jak na to zareaguje sfora?
—Nie bój się o nich. Przecież widzisz, że zbliżyliśmy się z wampirami, odkąd twój ojciec pojął za żonę wampira.- przerwała – No i patrz tam. Wampir - powiedziała wskazując Ivy podbródkiem- a nikt nie reaguje na nią jak na krwiopijcę, tylko jak członka stada - przerwała na chwilę zamyślona- A i jeszcze. Pamiętasz o tym, że jeśli mi o tym powiesz, to automatycznie wszyscy będą o tym wiedzieć, co nie?
—Co?- spytałam zdezorientowana. 
—Telepatia. Nie pamiętasz?- powiedziała z chytrym uśmieszkiem. 
—O ty! 
—Nie ma za co !- krzyknęła uciekając w stronę ogniska.
—Jak cię złapię, to coś ci zrobię! – krzyknęłam za nią i w wampirzym tempie ruszyłam do ogniska.
Cała zabawa się rozpoczęła i nikt nie miał do mnie żadnych pretensji o to, że zakochałam się w wampirze. No i dobrze, bo nawet gdyby coś mieli, to bym tego nie zmieniła.
Usiadłam obok Ivy i spytałam:
—Jak to się stało, że jesteś wampirem?
—Nie pamiętam kto mnie zmienił, ale pamiętam w jakich okolicznościach zostałam przemieniona. 
Zachorowałam na jakąś poważną chorobę niedługo po tym, gdy moi rodzice i brat bliźniak zginęli w wypadku samochodowym.
W ten dzień przyszłam odwiedzić ich groby i wtedy coś, a raczej ktoś mnie ugryzł.
Gdy się obudziłam znajdowałam się w górach, nie wiem skąd się tam wzięłam, ale już wtedy byłam wampirem.
—Ile masz lat?
—100.- uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech i spytałam:
—Skąd się tu wzięłaś?
—Goniła mnie sfora wilków, ale nie ta, tylko jakaś inna.- przerwała- w moim mieście pojawili się z nikąd i zaatakowali bez ostrzeżenia.
Uciekałam aż dotąd. Tutejsza sfora przegoniła tamtą i pozwoliła mi tu zostać.
—Gdzie teraz mieszkasz?
—Przenocowałam u Leah i Setha, ale nie ma u nich zbyt dużo miejsca. Sami ledwo się mieszczą, a w dodatku ich matka mnie nie lubi.
—Mnie tak samo- zaśmiałam się
—Czemu? Przecież jesteś wilkołakiem.
—Nie. Jestem tak jak by pół-wampirem pół-wilkołakiem.- dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, jeśli to w ogóle możliwe i rozszerzyła oczy- wracając do rozmowy. Gdzie teraz zamieszkasz?
—Przeniosę się od Jacoba i jego ojca. Powiedzieli, że mają jeden pokój wolny, więc przyjęłam propozycję.
—To super, będziesz mogła tu zostać!
—Też się cieszę.
—Bella! Ivy! Chodźcie grać!- krzyknął do nas Jackob.
— Już! – odkrzyknęłyśmy równocześnie i poszłyśmy do przyjaciół.


* * *
Gdy wszyscy byli już zmęczeni i leżeli na plaży, pożegnałam się i pojechałam do swojego domu,
Poszłam do kuchni, zrobiłam sobie gorącą czekoladę wsypując do niej pianki i skupiłam się na jakimś nudny programie telewizyjnym.
Gdy byłam już zmęczona, poszłam do siebie do pokoju i zanurzyłam się w swojej garderobie szukając piżamy. 
Nagle poczułam się dziwnie. Oczy zaczęły mnie szczypać i pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam pragnienie. To uczucie natężyło się, a ja myślałam że oszaleję.
Muszę się napić krwi. 
Założyłam na siebieszare luźne dresowe spodnie, białą podkoszulkę i granatowo-szarą bluzę z kapturem.
Przechodząc przez korytarz zobaczyłam swoje odbicie. Sama się siebie przestraszyłam.
Nie miałam już brązowych oczu. Moje tęczówki były czarne jak węgiel, a ich wielkość nie była normalna, bo zajmowała większą część oka. Włosy na tle jeszcze bardziej bladej skóry stały się ciemniejsze. Jezu co się ze mną stało?
Zeszłam na dół i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Mój stan się chyba pogarszał, bo oczy zaczęły mi lekko połyskiwać, a włosy zmieniły kolor z brązowego na hebanowo czarny.
Wzięłam do ręki jedną z pustych butelek stojących na stole i zapakowałam do torby.
W lesie znalazłam się bardzo szybko. 
Już po kilku sekundach odczułam słodką woń pumy. 
Siedziała w krzakach czając się na mnie. Ruszyłam w jej stronę i rzuciłam się na nią.
Szamotałyśmy się parę minut, po czym skręciłam jej kark. Szybko wgryzłam się w tętnicę, łapczywie wypijając każdą kropelkę czerwonej substancji.
Ciągle czułam niedosyt. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w odgłosy dochodzące z lasu. Słyszałam śpiew ptaków, ale nagle dotarła do mnie słodka woń kolejnej ofiary.
Długo nie czekałam aby ją znaleźć.
Skoczyłam na kolejną pumę skręcając jej kark.
Znów wgryzłam się w szyję zwierzęcia i wysuszyłam go całkowicie z krwi. 
Wreszcie czułam się normalnie. Żadnego pieczenia i drapania w gardle.
Złapałam jeszcze dwie sarny i napełniłam butelkę ich krwią.
Gdy wróciłam do domu, butelkę z krwią wrzuciłam do lodówki, a sama ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
Po drodze spojrzałam w lustro. Znów wyglądałam normalnie. Moje oczy miały brązowy odcień i normalny rozmiar. Włosy pojaśniały, a cera nabrała trochę koloru.
Wtedy moją uwagę przyciągnęły ubrania - były całe we krwi. Zazwyczaj udaje mi się tego uniknąć… Najwidoczniej byłam bardzo głodna.
Wzięłam szybki prysznic, po czym rzuciłam się na łóżko zasypiając.


* * *

Rano obudził mnie budzik w komórce. Myślałam, że zaraz rozwalę go o ścianę, ale się powstrzymałam. Wstałam ciągnąc za sobą nogami. Czułam się dosłownie jakbym miała kaca. Wyciągnęłam z szafy szarą bluzkę z białymi naszywkami przy dekolcie, rurki i luźną marynarkę. Wskoczyłam w nie szybko, po czym usiadłam przed toaletką rozczesując włosy i robiąc delikatny makijaż. Pobiegłam w wampirzym tempie do kuchni.
Z szafki wyciągnęłam moje ulubione płatki śniadaniowe. Wsypałam je do miseczki i sięgnęłam do lodówki po mleko. Nagle moje spojrzenie napotkało butelkę wypełnioną czerwoną cieczą. Wyciągnęłam ją oraz butelkę z mlekiem, którym zalałam płatki.
Postawiłam czerwoną butelkę na blacie i zjadłam płatki przyglądając się jej.
Z nikąd poczułam denerwujące drapanie w gardle, któro przerodziło się w ostre pieczenie. Skrzywiłam się, bo wiedziałam o co chodzi. Mój organizm domagał się krwi.
Wzięłam do ręki butelkę z krwią, odkręciłam ją, przez co otulił mnie słodki zapach substancji.
Nalałam jej troszkę do plastikowego kubeczka, po czym wypiłam ją za jednym razem.
Pragnienie nie ustąpiło. Przechyliłam całą butelkę pijąc z gwinta, uważając, aby nie poplamić bluzki.
Nim się zorientowałam, butelka była pusta, a mi pozostało tylko oblizać wargi. Zabrałam z wieszaka szkolną torbę z książkami i ruszyłam do auta.
Na parking szkolny dojechałam w kilka minut i stanęłam na swoim stałym miejscu.
Spojrzałam w lusterko wsteczne i oniemiałam.
Miałam złote oczy… Zamrugałam raptownie, a kolor moich oczu znów wrócił do odpowiedniej barwy. 
Wysiadłam z auta, biorąc do torebki na wszelki wypadek okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam w stronę Cullen’ów.
Z daleka słyszałam śmiech Emmett’a i podniecone głosy dziewczyn. 
Ciekawe o co chodzi.
Podeszłam do nich i uśmiechnęłam się na powitanie
—Hej- wszyscy odpowiedzieli mi radosnym „Hej” i wrócili do czynności wykonywanej wcześnie.
—Edward, o co im chodzi?- spytałam łapiąc go za dłoń.
—Są bardo zafascynowani wczorajszym polowaniem.
—A co było w nim tak niezwykłego?- dociekałam, przez co Edward chyba się speszył.
—Nic, polowanie jak zawsze... –spauzował- Emmett zrobił furorę, bo zjadł trzy niedźwiedzie gryzzli..
Ściemniał. Czułam to. Postanowiłam dalej nie drążyć tego tematu.
—Choć, bo nie zdążymy przed dzwonkiem.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie i pociągnęłam w kierunku sali od biologii.
___________________________________
Z dedykacją dla:
Ameli ( Olki ) -sorki że cię tak poganiałam XD
Asi - No i widzisz przez Cb ucierpiała niewinna osoba 

sobota, 11 sierpnia 2012

Uwaga!!

Jak zauważyliście przeniosłam się na blogger.com. :)
Musiałam to zrobić bo pomimo tego że wyskakiwały ogłoszenia że wszystkie usterki i utrudnienia na one.pl są naprawione to nic i tak się nie zmieniło!  Onet po prostu umie wkurzyć człowieka !
A i odnośnie notek, ich treść jest troszeczkę pozmieniana ;] Ale tylko troszeczkę.
Za niedługo pojawi się nn! Przepraszam za utrudnienia :*

piątek, 10 sierpnia 2012

Rozdział 10.


Następnego ranka obudziłam się wypoczęta. Popatrzyłam na zegarek w komórce i jak mini tornado wpadłam do mojej garderoby.
Wyciągnęłam z niej komplet, w którego skład wchodziły rurki uszyte z ciemnego jeansu, bluzka z kwiecistym wzorem na ramiączkach, wysokie fioletowe buty na obcasie i skórzana kurtka.. Usiadłam przed toaletką robiąc sobie szybko lekki makijaż.
Wpakowałam jeszcze do torby potrzebne książki i zbiegłam na dół.
Przyjemnie jest zaglądnąć do lodówki i nie zobaczyć w niej pustki. Uśmiechnęłam się wyciągając mleko i płatki z szafki.
Wsypałam do miski zawartość opakowania i zalałam białą cieczą.
Szybko zjadłam przygotowane przez siebie jedzenie i pojechałam do szkoły.
Zanim się obejrzałam, stałam już na swoim stałym miejscu parkingowym. 
Wysiadłam głośno trzaskając drzwiami. Padała lekka mżawka, przez co asfalt stał się troszkę śliski, a wysokie buty nie pomagały przy utrzymywaniu równowagi.
Nagle usłyszałam głośny pisk, ale nie pisk opon czy coś w tym stylu.
To był chyba okrzyk radości Alice, która rzuciła się na mnie uwieszając się mi na szyi.
Zachwiałam się lekko, ale utrzymałam nas oboje w pionie. Niestety Alice zaczęła podskakiwać, przez co wylądowałyśmy na mokrym podłożu. Ja z obolałym tyłkiem, a ona z uchachaną minką wariatki.
—Alice co ci odbiło? - spytałam rozbawiona jej zachowaniem.
—Widziałam cię w wizji z Edziem- byliście tacy szczęśliwi ze sobą! No i się sprawdziło!
Jesteście razem!- krzyczała wesoło jak mała dziewczynka.
—Alice, proszę zejdź ze mnie.
—Ale jesteście razem?- spytała dociekliwie.
—Może…- odpowiedziałam wymijająco.
—Gadaj! – zwężały oczy jak wąż i przycisnęła mnie lekko do auta.
—Tak, jesteśmy!- powiedziałam rumieniąc się lekko.- proszę zejdź ze mnie, bo będę cała brudna- zrobiłam grymas niezadowolenia próbując ją zrzucić z kolan.
Na szczęście ktoś przyszedł mi z pomocą ściągając Al.
Wstałam przy pomocy Edwarda otrzepując się z piasku.
Edward objął mnie w talii, przez co poczułam się pewniejsza siebie. 
—Hej!- powiedziałam dopiero teraz, zauważając resztę Cullen’ów.
—No, Edziu. Już przedtem byłeś pantoflarzem i posłusznie słuchałeś się Esme, a co dopiero gdy będziesz miał taką dziewczynę. - zaszydził Emm.
Zarumieniłam się troszkę Nagle przez szkolne głośniki można było usłyszeć głośne nawoływanie „Bal jesienny!” „Jesienny Bal!”.
Alice z Rozalie wręcz podskakiwały z radości. Jakby było z czego.
Ruszyłam wraz z Edwardem w kierunku sali od historii. Szkoda, że tej lekcji nie miałam razem z nim.
Mój ukochany odprowadził mnie aż pod same drzwi klasy, po czym zniknął za kolejnym zakrętem.
—Tej lekcji nie mam z Edwardem, ale jak znam życie to Newton się  zaraz napatoczy. - mruknęłam do siebie.
Usiadłam w  ostatniej ławce przy oknie i zaczęłam przyglądać się uważnie życiu tętniącemu za szybami.
Nagle ktoś się do mnie przysiadł.
—Hej Bella- powiedział Mike.
—Hej Mike- powiedziałam przesączonym jadem głosem.
—Wiesz, Bella, tak myślałem, że może ty i ja razem…- zaczął stękać- może wybralibyśmy się na ten bal jesienny?- uśmiechnął się do mnie żałośnie.
—Nie, raczej nie.
—Widzę, że nie masz humoru. Spytam potem- uśmiechnął się nie dając za wygraną.
—Mike, żadne potem! Nie chcę iść z tobą na ten  bal, nie rozumiesz? Za każdym razem gdy się jeszcze o to spytasz, odpowiedź będzie taka sama!- powiedziałam do niego głosem mrożącym krew w żyłach. Jakoś muszę mu to w końcu wyperswadować z jego tępego móżdżka!
Jeżeli taki posiada.
Na szczęście od kolejnych pytań uratował mnie nauczyciel, dzięki czemu mogłam się uwolnić od natrętnego Newtona.
Lekcja minęła mi nawet szybko, pomimo karteczek podsuwanych mi pod nos przez tego durnia.
Gdy odezwał się błogosławiony dźwięk dzwonka wybiegłam z sali kierując się na lekcję angielskiego.
Na miejsce dobiegłam  równo z dzwonkiem.
Weszłam do klasy, gdzie wzrokiem zaczęłam szukać Edwarda.
Jest. Siedział w przedostatniej ławce przy oknie i gdy już miałam obok niego usiąść na moje miejsce wepchnęła się Jessica.
—Hej, Edward- uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko.
Edward nie odpowiedział,  tylko popatrzył na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na starym miejscu Jess. Z moim wampirzymi umiejętnościami słyszałam cały jej wywód.
—Edward, tak się zastanawiam czy masz już parę na bal jesienny. Bo tak się składa, że ja nie mam, więc może poszlibyśmy razem?-  tak jak bym słyszała Newtona-
—Jess, wydawało mi się że to mężczyźni zapraszają kobiety na bal, a nie odwrotnie.- zgasił ją.
Powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.
Jess zrobiła taką głupią minę, że można było się popłakać.
—A więc jaką podjąłeś decyzję?- spytała patrząc na niego zalotnie.
Pokręcił przecząco głową patrząc na nią odrobinę współczującym wzrokiem. Nagle do sali wpadł zdyszany nauczyciel ogłaszając, że dziś będziemy oglądać film dokumentalny o średniowiecznej Francji.
Ta oraz kolejna lekcja minęła szybko i wreszcie przyszła pora na lunch.
Zamyślona szłam w kierunku stołówki, gdy na kogoś wpadłam.
To był Emm, który nawet nie postarał się mnie złapać.
—Au...- zasyczałam - czemu mnie nie złapałeś?- spytałam z wyrzutem.
—Nie zdążyłem- uśmiechnął się szyderczo. - wstawaj połamańcu.- podał mi rękę i pomógł wstać.
Weszliśmy razem do stołówki.  Szybkim ruchem zgarnęłam na tacę sałatkę warzywną i jakiś napój i poczłapałam w kierunku stolika Cullen’ów przy którym było jedno wolne miejsce obok Edwarda.
Usiadłam obok niego kładąc na stolik swoje jedzenie.
—Hej, gromadko.- uśmiechnęłam się do wszystkich i pocałowałam Edwarda w policzek.
—A mnie to już nie cmokniesz w policzek? – spytał Emmett.
—Od tego masz Rosalie.- odpowiedziałam mu, nabijając na plastikowy widelczyk trochę sałatki -A w dodatku mnie przewróciłeś- pogroziłam mu widelcem.
—Bella, za trzy dni bal.-stwierdziła Alice robiąc długą przerwę.
—Tak i co z tego wynika?- spytałam połykając to, co miałam w buzi.
—Jedziemy z Rose na zakupy. Jedziesz z nami?- zrobiła do mnie maślane oczka.
—Alice, nie pojadę. Mam już sukienkę z ostatniego balu.
—Ale wszyscy cię już w niej widzieli.- zrzędziła.
—Nie widzieli, bo nie przyszłam na bal.- uśmiechnęłam się biorąc łyk soku pomarańczowego.
—Czemu nie byłaś?- spytała z udawaną zgrozą.
—Bo ostatecznie się rozmyśliłam- uśmiechnęłam się wybierając ser feta z sałatki.
—Aha… ale masz wszystko? Biżuterie, buty? Wszystko?- spytała zawiedziona.
—Wszystko. No może nie biżuterię, ale coś znajdę w domu.
—Ok. Jak wszystko, to wszystko, więc będę musiała sama pojechać z Rosalie.
—Jeszcze chyba nigdy nie widziałem, żeby nasza chochlica  tak szybko się poddawała -powiedział Em, bawiąc się swoim kawałkiem pizzy.
Nagle Alice zesztywniała, a jej oczy zaszły mgłą. 
—Ma wizję…- powiedziałam w myślach przyglądając się jej uważnie.
Edward również zesztywniał, pewnie czytał jej w myślach.
Alice nagle znów wróciła do rzeczywistości, próbując się uśmiechnąć, ale nie zbyt jej to wychodziło.
—Co widziałaś?- spytałam. 
—Nic ważnego…
—Ale…- nagle moją wypowiedź przerwał dzwonek.
—O lekcje. Czas się zbierać!- poderwała się z krzesła ciągnąc za sobą Jazza.
Zawiedziona wstałam z krzesła i wraz z Edwardem udałam się do sali od biologii.
Lekcja minęła szybko, podobnie jak reszta. 
Po skończonych zajęciach Edward odprowadził mnie do auta nie odzywając się do mnie ani słowem. Widziałam że jest zdenerwowany.
—Przyjdę do ciebie wieczorem.- powiedział całując mnie w usta, po czym poszedł do swojego rodzeństwa.
Wsiadłam do auta. I od razu do mojej głowy przyleciały myśli na temat wizji Alice.
Szybko wyjechałam z miasta i rozpędziłam się na drodze przez las.
—A co jeśli to była jakaś zła wizja? Co jeśli ona dotyczyła mnie i Edwarda?- pytałam się w myślach coraz bardziej zdenerwowana. Nagle przez drogę przeleciał czarny wilkołak. Zahamowałam z piskiem opon i zjechałam na pobocze. Wyszłam z auta i dokonałam przemiany udając się śladem za intruzem.
Szedł w stronę rezerwatu, ale nie należał do sfory.
Coraz bardziej zdenerwowana biegłam za nim bezszelestnie.
Zatrzymał się na granicy drzew tuż przy plaży.
Przyjrzałam się obiektowi przed nami.
Na jednym z pni wyrzuconych przez morze siedział Sam i Emily.
Intruz bez ostrzeżenia zaatakował go, a ja bez namysłu rzuciłam się na niego odrzucając go daleko od przywódcy sfory.
Zawarczałam głośno, na co on zareagował podobnie.
Rzuciliśmy się na siebie tocząc zaciętą walkę. 
Ugryzłam go kilka razy, ale on nie zostawał w tyle.
 Nagle przeciwnik ugryzł mnie w rękę. Poczułam mocny ból, ale nie zraziłam się. Walka toczyła się dalej. Próbowałam wyłapać jakikolwiek błąd w jego taktyce i gdy wreszcie mi się to udało, ugryzłam go w szyję przyduszając go lekko, przez co mój przeciwnik stracił przytomność spadając bezwładnie na ziemię. 
Rzuciłam okiem na rywala. Był mężczyzną o pokaźnej sylwetce.
Przemieliłam się w człowieka i obejrzałam rękę. Była cała we krwi, a najmniejszy palec niebezpiecznie odchylał się od pionu.
Spojrzałam na Sama.
Chłopak trzymał  Emily za plecami i nieufnie patrzył na napastnika.
Przytuliłam rękę do swojego ciała.
—Bella. Dziękuję ci.- powiedział patrząc na mnie - weź Emily do domu. Pomoże ci opatrzyć rany. A ja zabiorę tego durnia do reszty. Przeprowadzimy małe przesłuchanie…
—Ehe…- wymamrotałam łapiąc zdrową ręką Emily i prowadząc ją do domu.
Po drodze spotkałam Embry’ego i Quila, więc powiadomiłam ich o tym, że Sam może ich potrzebować. Pytali się też, co mi się stało, ale zostawiłam ich nic im nie tłumacząc. 
W domu Emily znaleźliśmy się po niedługim czasie.
 Dziewczyna przyniosła bandaż i wodę utlenioną.
Usiadłam na jednym z krzeseł w kuchni i oblałam rękę płynem dezynfekującym.
Każda rana szczypała niemiłosiernie, ale dawało się przeżyć…
Przyszła kolej na najgorsze… złamany palec. 
—Emily… ja sama nie dam rady  go nastawić - przełknęłam ślinę.- pomożesz?
—Tak- odpowiedziała drżącym głosem i usiadła obok mnie. 
Dziewczyna złapała za mojego małego palca i bez ostrzeżenia umieściła go z powrotem w stawie.
Zadarłam się tak, jakby ktoś co najmniej obdzierał mnie ze skóry, a z oczu popłynęły mi łzy.
Zabandażowałam rękę i pożegnałam się z Emily dziękując jej za pomoc.
Tylko jak ja się teraz dostanę do auta.
—Jacob – wypowiedziałam w myślach imię swojego przyjaciela i truchtem pobiegłam w stronę jego domu.
Zadzwoniłam do drzwi i zaraz ukazał się przede mną mój przyjaciel.
—Hej Bella. Dobrze się już czujesz?- spytał z troską.
—Tak, ale mam małą prośbę. Czy mógłbyś mnie podwieźć do mojego auta?- spytałam robiąc maślane oczka.
—Oczywiście, że tak. Już idę po motor.
Już po kilku minutach usłyszałam warkot motoru Jake’a.
Droga była krótka, bo po pewnym czasie z oddali zauważyłam zarysy mojego auta.
Zmieniłam środek transportu i spojrzałam na zegarek.
Oj, już po dziewiętnastej.
Docisnęłam pedał gazu do samej podłogi i dojechałam do domu, w którym znalazłam się w kilka minut.
Po wejściu do domu usłyszałam, że ktoś zbiega po schodach i po chwili ujrzałam Edwarda.
—Bella!- krzyknął zdenerwowany.  Podbiegł i mocno mnie przytulił, przez co zraniona ręka lekko mnie zabolała.- Co się stało?! Alice nie widziała cię w swoich wizjach!- krzyczał świdrując mnie wzrokiem.
—Edward nie krzycz. Jeszcze nie ogłuchłam.- nic się nie stało, po prostu pojechałam po szkole do La Push. – skłamałam. Ale czy to jest kłamstwo? Przecież byłam w rezerwacie.
Przegładziłam zabandażowaną ręką włosy.
Edward spojrzał na mnie bardziej zły niż zdenerwowany.
—Co ci się stało w rękę?- spytał próbując się uspokoić.
—Nic strasznego, kilka zadrapań i tyle…- wzruszyłam ramionami.
—Choć do kuchni i pokaż mi te kilka zadrapań. –powiedział prowadząc mnie za rękę.
—Nic już nie ma. Pewnie wszystko się zagoiło.- powiedziałam stawiając opór. Lecz i tak zostałam doprowadzona do kuchni i posadzona na krześle.
Mój ukochany już się uspokoił i pewnym ruchem rozwiązał bandaż.
Ręka była już w lepszym stanie niż parę godzin temu, ale było widać ślady po ugryzieniu.
Przegryzłam wargę.
—Co się stało? –spytał.
—Jakiś wilkołak próbował zabić Sama. Natknęłam się na niego jak wracałam do domu po szkole, więc pobiegłam za nim. – wzruszyłam ramionami.- A tak w ogóle to jak wszedłeś do mojego domu?
—Przez okno w twoim pokoju.- powiedział okręcając moją dłoń białym bandażem.
—Przez okno? Ty chyba jesteś nienormalny.- stwierdziłam kręcąc głową- Ale nie zmieniaj się. Za takie rzeczy właśnie cię kocham.- uśmiechnęłam się sięgając do lodówki  po mały zapas krwi w butelce.
—Co to?- spytał przyglądając się butelce.
—Ty najbardziej powinieneś wiedzieć co to.- przerwałam- krew.
—Krew?- spytał zdziwiony.
—Ostatnio bardziej ją preferuję od ludzkiego jedzenia.- powiedziałam biorąc duży łyk.
—Edward. Powiedz mi prawdę.- przyjrzałam się czerwonej cieczy kręcąc nią w butelce.- o czym była wizja Alice?
—Wizja Alice dotyczyła tego, że będzie świeciło słońce i jedziemy na polowanie.
—To dlaczego wszyscy mieli takie grobowe miny?
—Byli zamyśleni.
Nikt więcej nie zabierał głosu. 
Gdy skończyłam ugaszać pragnienie, które znów mnie nawiedziło, pociągnęłam zdrową ręką Edwarda na górę.
Zmęczona padłam na łóżko.
Edward położył się obok mnie i pocałował w czoło. 
—Bella?- spytał  znienacka.
—Tak? 
—Kochasz mnie?- spytał przyglądając mi się uważnie.
—Wiesz, Edward powiem ci wielką tajemnicę- chłopak zmarszczył brwi .- Tylko nie mów nikomu.- Pogłaskałam go po policzku i zbliżyłam usta do jego ucha i szepnęłam- Kocham cię. Najbardziej na świecie- uśmiechnęłam się zniewalająco i rozczochrałam jego bujną, kasztanową czuprynę.- A ty?- spytałam patrząc na niego przepełnionym miłością wzrokiem.
—A gdybym cię nie kochał to spędzał bym z tobą czas i całowałbym cię?
—Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! - zdenerwowałam się na niego.
—Tak. Kocham cię- uśmiechnął się przyciągając mnie do siebie tak, że nie było pomiędzy nami nawet milimetra szczelinki. Przegryzłam wargę, zarzucając na jego biodro swoją nogę.
Chłopak spiął się, a jego mina mówiła sama za siebie.
Zaśmiałam się na cały głos i pocałowałam go przelotnie w usta.
Wstałam z łóżka napotykając jego pytające spojrzenie.
—Idę się umyć, za parę minut wrócę.
Wyszłam z pokoju kierując się do łazienki. 
Wzięłam szybki, ciepły prysznic. Rozglądnęłam się po całej łazience w poszukiwaniu piżamy, ale jak na złość jej nie było, przez co zmuszona byłam owinąć się w jeden z ręczników. 
Poszłam spokojnym krokiem do garderoby czując na sobie wzrok Edwarda.
Zamknęłam za sobą drzwi i wyciągnęłam z kupki krótkie niebieskie szorty i granatową przylegającą do ciała koszulkę z krótkim rękawkiem.
Przejrzałam się przelotnie w lustrze i wróciłam do Edwarda.
Rzuciłam się obok niego na łóżku i przykryłam się po czubek nosa kołdrą.
—Ejj…- uśmiechnął się do mnie – nie po to czekałem tu 15 minut, aby później nie móc cię zobaczyć.- poskarżył się próbując ściągnąć ze mnie kołdrę.
W ramach protestu zakryłam się jeszcze poduszką.
Edward chyba przestał się ze mną patyczkować, bo wyrwał mi poduszkę, a potem odkrył mi twarz.
—No i od razu lepiej- uśmiechnął się łobuzersko i cmoknął mnie w usta. 
—Ej… Co to miało być?!- Zdenerwowana usiadłam w rozkroku na jego brzuchu i pochyliłam się nad jego twarzą.- Tak to się całuje psy, koty i małe dzieci, ale nie mnie.
Tym razem pocałunek był długi i namiętny, i nim się zorientowałam brakło  mi powietrza.
Przerwałam pocałunek i położyłam się na nim.
—„Jesteś dla mnie zbyt dużą pokusą”- zacytowałam słowa, które przedtem wymówił mój ukochany  i zachichotałam.- Edward, a tak w ogóle to ile ty masz lat?-  spytałam zamyślona.
—Na pewno więcej od ciebie.- wymigiwał się od odpowiedzi.
—Pff… nie ze mną takie gierki. Mów.
—Urodziłem się w 1901r, a Carlisle przemienił mnie w 1918r.- powiedział oczekując mojej reakcji.
—Czyli masz ok. 109lat?
—Tak.
—Nie tak dużo- uśmiechnęłam się.
—Na pewno jestem starszy od wszystkich osób które znasz, no oprócz mojej rodziny.
—Moja mama była od ciebie starsza. - powiedziałam troszkę ciszej.
—Kiedy się urodziła?- spytał.
—W 1565r.
—Twoja matka miała powyżej czterystu lat?!
—Ehe…- Edward zauważył, że to dla mnie niewygodny temat.
—Bello, ja wiem, że trudno ci o tym rozmawiać, ale chciałbym wiedzieć co się stało z twoją rodziną.-przerwał- Jeżeli jednak nie chcesz o tym ze mną rozmawiać to zrozumiem.
—Nie. Powiem ci wszystko- uśmiechnęłam się smutno.- A więc moją mamę zabiły wilkołaki, ale nie takie jak np. tutejsza sfora. Tylko te, które przemieniają się podczas pełni i tym podobne bzdety.
Jednak nie chcę mi się wierzyć, że tak nagle pojawiły się w Forks i zaraz po zabiciu mojej matki uciekły. 
Mój ojciec nie zginął z ręki wilkołaków. Sam się zabił. Był zrozpaczony po śmierci mamy i nie wytrzymał tego psychicznie. Po ich śmierci zaopiekowali się mną Black’owie.- zakończyłam swój monolog.
—Przykro mi- powiedział głaszcząc mnie po policzku.
W pokoju zapadła cisza a ja wtuliłam się w umięśniony tors Edwarda.
—Bella?
—Tak?
—Czy miałabyś ochotę pójść razem ze mną na bal?- spytał z błyskiem w oku.
—Czy ja wiem, z takim staruchem to mi się nie wypada nawet spotykać, a co dopiero mówić o balu?- uśmiechnęłam się łobuzersko - Nie pytaj głupio! Oczywiście, że tak!- odpowiedziałam uradowana wtulając się w niego mocno.
Rozmawialiśmy jeszcze dosyć długo, śmialiśmy się z różnych dziwnych rzeczy. I nawet nie wiem kiedy odpłynęłam wtulona w Edwarda.

„Siedziałam w lesie… Był wieczór, a słońce chyliło się ku zachodowi.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, po czym parę minut później przed oczami śmignęło mi coś rudego. Popatrzyłam w stronę dziwnego zjawiska.
Parę metrów dalej stała….
Victoria mrożąc mnie zimnym spojrzeniem swoich rubinowych oczu.
Nagle pojawili się inni. Widziałam kilkunastu nowonarodzonych i wilkołaki, ale co było dziwniejsze pojawili się też Cullenowie i sfora. 
Zapowiadała się ostra walka. Widziałam jak wielu ginęło.
Nagle na Edwarda wskoczył jeden z wilkołaków gryząc go w szyję i zabijając na miejscu…” 

Przerażona zerwałam się głośno dysząc.
Czemu wszystkie ostatnie koszmary są związane ze śmiercią Edwarda?!
Przełknęłam głośno ślinę.
—Ciii…. Nic się nie dzieje…- dopiero usłyszałam łagodny głos Edwarda próbującego mnie uspokoić. Popatrzyłam na ukochanego z ulgą.
Przytuliłam się do niego wycierając samotną łzę spływając po policzku.
Edward pocałował mnie we włosy szepcząc co chwilę kojące słowa.
W końcu uspokoiłam swoje rozkołatane serce i udało mi się zasnąć.
 ________________________________

Z dedykacją dla Olika (Ameli), Inez227, Livy, Gośki, Kate, Młodej

Obserwatorzy

http://www.youtube.com/watch?v=zvCBSSwgtg4