Godzina 15:30. Ciemne i niewyraźne popołudnie spowijało całą Anglię. Na zewnątrz da się usłyszeć świergot niezliczonej ilości ptaków.
Zbierałam właśnie swoje najpotrzebniejsze rzeczy do walizki. Czułam się jak przed wyjazdem z Forks. Z walizką na kółkach ruszyłam w dół po schodach nie podnosząc jej perz co upadała co chwilę na kolejny ze stopni schodów.
Zgarnęłam swoje zaproszenie ze stołu w kuchni jak i również bilet w pierwszej klasie który zabukowałam w nocy i odebrałam rano.
Podeszłam jeszcze do lodówki i wypiłam butelkę krwi.
Wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi na klucz. Wsiadając do volvo spojrzałam ostatni raz na dworek i pojechałam na lotnisko.
Dotarłam bez większych przeszkód. Zaparkowałam na strzeżonym parkingu i ruszyłam do budynku.
Wszystko było dobrze. Nie świeciło słońce i nie miałam ochoty na nikogo się rzucić.
Przesiedziałam jeszcze godzinę w budynku lotniska kiedy usłyszałam damski głos dobiegający z głośników:
-Pasażerowie lecący do Włoch proszeni są o udanie się do bramki numer pięć.
Wstałam powoli aby wyglądało to dość normalnie i ruszyłam w kierunku wymienionej bramki.
Odprawa trwała dosyć długo, ale już po jakimś czasie mogłam usadowić się w wygodnym fotelu w pierwszej klasie.
W tym przedziale nie było nikogo oprócz mnie i stiuarda patrzącego na mnie pożądliwy wzrokiem.
Fuu! On wcale nie jest taki młody! Odwróciłam od niego uwagę i wyciągnęłam z bagażu podręcznego książkę. A dokładniej kroniki rodzinne znalezione w starej wielkiej bibliotece w domu.
Wertowałam wszystkie kartki przyglądając się wyblakłym zdjęciom i podpisom.
Był mój dziadek ze zdjęcia z kasztanką. Na zdjęciu stał z piękną kobietą. Może już przystarawął ale na swój sposób piękną. Widziałam też zdjęcia braci i sióstr mojej matki. Wszyscy ubrani byli w przedpotopowe ubrania.
Wielkie kapelusze i gorsetowe sukienki podpinane pod szyję.
Jeny nie zazdroszczę mojej mamie. Przez lata młodości i bycia człowiekiem musiała męczyć się w tym strasznym gorsecie.
W każdym razie znalazłam też zdjęcie mojej mamy. Miała na sobie suknie lecz przez czarno białą fotografie nie mogłam stwierdzić jakiej barwy.
Uśmiechała się do obiektywu z pokazanymi równymi zębami.
Obok niej siedział jeden z jej braci, najprawdopodobniej Harry.
Moja mama opowiadała mi kiedyś że miała tylko jednego normalnego brata (Harrego), a cała reszta jej rodzeństwa była psychiczna.
Zaśmiałam się perliście wywołując u stiuarda westchnienie.
Poczułam odruch wymiotny ale nie dałam po sobie tego pokazać.
Odłożyłam książkę do torby i poprawiłam na sobie białą, koronkową sukienkę. Miała długość do połowy uda przez co męska stewardesa ( bo tak go wolę nazwać) patrzyła się bezczelnie na moja długie nogi.
Przykryłam się kocem udając że jest mi zimno i spojrzałam przez okienko.
Widok był zabójczy. Niebieska tafla wody rozciągała się dookoła.
Nie było widać lądu a zachodzące słońce chowało się za horyzont.
Zasłoniłam roletę i podkuliłam nogi wygrzebując z torebki stary pamiętnik owijany dookoła sznurkiem.
Otworzyłam go na pierwszej przypadkowej stronie i zaczęłam czytać.
1590r Maj 12
”Nasz plan co do usunięcia wampirów z Londynu idzie po naszej myśli.
Mój najstarszy syn Bartholomew zabił już trzy pomioty demona
wbijając im kołek w serce.
Wszyscy widzieli ich ciała. Dla niepoznaki podcięliśmy im gardła i rozpruliśmy brzuch.
Nie mamy jednak pojęcia jak zabić je na dobre, bo gdy wyciągnęliśmy jeden z kołków wampir ożywał.
Ich ciała ukryliśmy w domu w piwnicy do której nie można dojść z domostwa.
Jedynym rozwiązaniem aby się tam dostać to wejście do starej brzozy rosnącej przy jeziorze i przejście do piwnicy tunelem.
Niepokoję się o swoją córkę Rene. Ostatnio pobladła i
zapuszcza sobie oczy jakimiś kroplami po których robią się one czerwone.
Chodź muszę przyznać że Harry też ostatnio się dziwnie zachowuje.
Znika wraz z Rene na całe dnie z domu.
Muszę się dowiedzieć o co chodzi.”
Czyli w piwnicy w dworku są jakieś wampiry?!
Z grobową miną przeszłam do ostatniego wpisu.
1590r Czerwec 1
”Wampiry dookoła te krwiopijcę! Rene, Harry… Bestie. Zabili wszystkich.
A tak dobrze nam szło! Nikt nie podejrzewał mojego syna że jest mordercą! Nawet zyskał przydomek Kuby Rozpruwacza!
I w tedy nasza rodzina musiała zostać stracona. Rene i Harry zostali przemieni.
Wiedziałem że jest z nimi coś nie tak. Już od kilku miesięcy zachowywali się dziwnie!
Rene zabiła swoją matkę i rodzeństwo. Szuka mnie. Chce odzyska Harrego i tą jego Elizabeth..
Uwięziłem go i tą wampirkę w piwnicy. Resztę wywieźliśmy gdzieś w las.
Zakopaliśmy głęboko pod ziemię.
Nigdy nie powiem jej gdzie on jest. I nawet jeśli mam zginą…”
W tym momencie wpis się urywa a na kartce widniały tylko trzy krople krwi.
Moja rodzina usuwała wampiry z miasta, moja matka zabiła swoją całą rodzinę by odzyskać brata! Mój wuj Bartholomew był Kubą rozpruwaczem!
Z wytrzeszczonymi oczami spoglądałam na kartki w notesie.
Aby wyjść z szoku szybkim ruchem schowałam pamiętnik do torby.
Czyli w tej piwnicy są wampiry. Mój wuj. Jedyna biologiczna rodzina, i Elizabeth.
Ciekawe kim ona jest. Czemu moja rodzina jest tak… tak okrutna, dziwna i bezlitosna?!
Zamknęłam oczy udając że śpię. Chciałam uciec od nadmiaru złych wiadomości.
Zajęłam swój mózg sprawą Voltery i balem. Nie przyszło mi to trudno.
Ciekawe czy Cullen’owie będą na balu… Jak tak to będą mieć niespodziankę. Co ja gadam! To bal maskowy ! A w dodatku gdy mnie ostatni raz widzieli byłam hybrydą! Pachniałam inaczej! Wyglądałam inaczej! Czasami zachowuję się inaczej! I zakładam sukienki!! To już druga w moim życiu. A nie, czwarta. Zaraz po sukience na bal szkolny i tej którą przymierzałam. Chodź to się chyba nie liczy. Czyli teraz oficjalnie, (nie licząc lat młodszych), mam na sobie trzecią sukienkę.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos stewarda który przybliżył się do mnie.
-Zaraz lądujemy. Proszę zapiąć pasy.- staną dosłownie opierając się o mój fotel.
-Dziękuję za informacje.- odpowiedziałam lekko przesłodzonym głosem a jemu zadrżała warga.- może pan już odejść.- powiedziałam odganiając go od siebie.
Zapięłam pas i spojrzałam przez okno.
Było kompletnie ciemno. Czyli idealnie.
Zabierając swój bagaż podręczny wyszłam z samolotu kierując się do budynku lotniska we Włoszech. Szybko odnalazłam swoją walizkę i wypożyczyłam na dwa dni auto.
Otrzymałam kluczyki i odeszłam kierując się na parking lotniska.
numer 13.
Popatrzyłam w poszukiwaniu auta stojącego na miejscu trzynastym.
Stał tam biało czarny Mini Cooper, z przyciemnianymi szybami i sportowymi pasami biegnącymi przez środek maski.
Na tylne siedzenie wrzuciłam dwie walizki.
W jednej znajdowała się suknia i maska które zajmowały dosłownie całe miejsce! W drugiej zaś kosmetyki i kilka ubrań.
Do pałacu trafiłam bez większych problemów. Voltterra to chyba największy budynek w tej części miasta.
Uśmiechnięta wyszłam z auta i weszłam do budynku.
W drzwiach przywitał mnie Dimitri.
- Witaj.- powiedział całując mnie w dłoń. – mam rozkaz doprowadzenia cię do twojej komnaty.- popatrzył na mnie dziwnie rozmarzonym wzrokiem.
No ni kolejny zboczeniec!
-Dzięki za wszystko.
Złapałam za swoją torebkę bo walizki zostały wzięte przez strażnika.
Dimitri doprowadził mnie do pokoju zostawiając rzeczy przed drzwiami.
-To skrzydło dla gości więc na razie jest tu prawie sama.- powiedział uśmiechnięty.- chyba że chcesz abym dotrzymał ci towarzystwa.
Dwa słowa: Napalony wampir.
- Nie dziękuję.- powiedziałam uśmiechając się sztucznie.
-Wielka trójca każe ci stawić się w głównej Sali gdy już się rozpakujesz.
- Przyjdę.- otworzyłam drzwi do swojego lokum i zabierając ze sobą bagaże bez pożegnania zamknęłam drzwi przed chłopakiem.
Zaświeciłam światło. Pomieszczenie było piękne.
Urządzone w stylu rokoko. Przeważały tu złote kolory oraz biel.
na samym środku znajdowało się ogromne łóżko (nie wiadomo po co).
Rozpakowałam rzeczy które umieściłam w szafie.
Piękną suknie, którą musiałam wyprać zawiesiłam o ramę baldachimu łóżka.
Hymn.. muszę przyznać, suknia po wypraniu wyglądała o wiele lepiej: nabrała kolorów i nie pachniała już starociami tylko lawendą.
Przeczesałam swoje włosy ręką i ruszyłam korytarzem do okrągłej Sali.
Tuż przed drzwiami wzięłam głęboki oddech i weszłam.
Wszystko było idealnie poukładane a w powietrzu nie fruwał ani jedna odrobinka kurzu.
Ukłoniłam się przed wielką trójcą.
- Witaj Izabello! Moje drogie dziecko!- wydarł się Aro.
Już miałam coś powiedzieć ale ugryzłam się w język przez co warga mi tylko drżała.
-Witaj Aro. Cieszę się że mogę cię znów zobaczyć.- powiedziałam siląc się na uśmiech.
-Co się stało że jesteś wampirem?
-Doznałam przemiany w dniu swoich osiemnastych urodzin.
-Ahh.. Zwykle tak jest z mieszańca… hybrydami.- urwał.
Odchrząknął głośno i znów zabrał głos:
-Czy posiadasz jakiś dar?
-Owszem. Ale nie zbyt wiem jak to nazwać- powiedziałam dumnym głosem
-Elzaże- Aro zwrócił się do młodego chłopaka ciągle patrząc na mnie.
Mężczyzna podszedł do nas i popatrzył mi w oczy.
Poczułam ciepły dreszcz przebiegający po moim ciele.
- Posiada. I to bardzo pomocny. Panuje nad żywiołami, ale jej tarcza mentalna z dawnych lat nie zniknęła.- powiedział nie patrząc na swojego pana. Wyglądał inaczej. Był ubrany w zwykły garnitur z chusteczką w butonierce. Jego włosy były w totalnym nieładzie i nie wyglądał jakby przejmowała się Arem.
-Droga Izabello wiesz że moja propozycja o przyjęciu cię do mojej straży przybocznej wciąż jest aktualna.- powiedział akcentując słowa „moja” i „mojej”.
Ciekawe czy powiedział by to samo gdybym nie posiadała tych darów.
Nie powiedział by! Nie zdała byś się mu na nic!- krzyczała moja podświadomość.
-Dziękuję za propozycję. To naprawdę Chojny gest.- Aro uśmiechną się tryumfalnie.- Ale nie przyjmę zaproszenia.
Mina mu zrzedła ale tylko odrobinkę.
-Rozumiem cię drogie dziecko. Idź przygotować się do Balu bo zostało mało czasu.- powiedział odwracając się i kierując się w stronę jednego z trzech tronów.
Nie żegnając się wyszłam z Sali próbując uspokoić drżącą wargę.
Dobrze że oko mi jeszcze nie lata.- pomyślałam wchodząc do swojego pokoju.
* * *
Z każdą godziną słychać było co raz więcej szmerów, rozmów i oznak życia. Goście zjeżdżali się z wszystkich zakątków świata.
Czas mijał bardzo szybko i gdy było już po szóstej zaczęłam się przygotowywać.
Ściągnęłam z siebie krótką sukienkę by zastąpić jej miejsce długą i aksamitną suknią balową z przed wieku.
Usiadłam naprzeciw toaletki i zebrałam włosy w koka
Podkręciłam rzęsy tuszem.
Delikatnie zawiązałam maskę wenecką na twarzy uważając żeby nie zniszczyć włosów.
Na nogi założyłam wysokie czarne szpilki.
Delikatnie uchyliłam drzwi i wyszłam.
Na korytarzu było pełno pięknie ubranych pań i mężczyzn w maskach, większość była na same oczy ale znajdowały się i te na całą twarz.
Pewnym siebie krokiem ruszyłam do przodu, gdy nagle zza zakrętu wyszły trzy kobiety i czterech mężczyzn. Wszędzie ich rozpoznam. Nawet w maskach. Cullenowie.
Na przedzie szedł Carlisle z Esme zaś z tyłu Emmet obejmujący Roslie, Alice trzymająca Jaza za rękę i On. Mój ukochany Edward.
Pomimo tego że mieli maski widziałam ich smutne oczy.
Uśmiechnęłam się szeroko opierając o ścianę. W takich sytuacjach dobrze mieć zasłoniętą twarz.
Przyglądałam się im dokładnie a oni rzucili mi niechętne spojrzenie i ruszyli dalej.
Nie poznali mnie? Czy może mnie poznali, ale za to co zrobiłam znienawidzili?- szybko odrzuciłam drugą opcję i ruszyłam w ślad Cullenów, prosto do okrągłej Sali...
Rozdział świetny.!!! Juz sie nie mogę doczekać balu i jestem ciekawa czy Cullenowie poznają Bells.!!!Czekam na nn!!!
OdpowiedzUsuńCałusy Beata;*
Strasznie podoba mi sie ta suknia Belli, piękna. Rozdział tez piękny:D
OdpowiedzUsuńDziwne że cullenowie nie poznali Belli...
Czekam na nn
Twoja Katerina
Świetnie kochana:) Rozdział bardzo mi się podoba, czekam na nn:D
OdpowiedzUsuńOchhh! Jak to jej nie poznali?! Jak oni mogli! Co im?!
OdpowiedzUsuńNo ale to się pewnie wyjaśni w NN
Nie mogę się doczeeekać!!!!
Życzę wenki :D
Zapraszam na st-twilight.blog.onet.pl :* Mycha
OdpowiedzUsuńRozdział super nie mogę doczekać się następnej notatki :) Pozdrawiam i zaprasza do mnie www.innezycie-iautorisabella.blog.onet.pl .
OdpowiedzUsuńOoo !!!!!!!!!!! To jest zdecydowanie najlepszy blog EVER !! Czekam na nn. Weny ♥♥♥;*********
OdpowiedzUsuń