Tada ! Nowy rozdział :D Wena mnie przygniata i musiałam się wyprodukować ;] To chyba największe dzieło mojego życia. Znaczy opublikowane największe dzieło XD
Kocham was. No normalnie kooochammm... I wiecie co? Chyba jednak przedłużę tego bloga XD Wena zmienna jest. Dokładnie jak kobiety XD Ale o tym w nn :D
Z dedykacją dla wszystkich czytających a w szczególności dla Mlodej i Kisielka :*
Katarzyno. Trzymam cię za słowo, że mi pomożesz wymyślać zakończenie jak się zatnę :P Miłego czytania !
Wszyscy zebraliśmy się na jakiejś polanie zarośniętej trawą.
Pod czujnym okiem wujka, udało mi się
uporać z chwastami i zmniejszyłam je do wysokości trawy podwórkowej.
Stanęłam przyglądając
i przysłuchując się dokładnym instrukcjom Jaspera. Mówił o różnych skutecznych
chwytach. Czego unikać, a czego wręcz przeciwnie. Lecz ciągle nawiedzało mnie
dziwne uczucie. Dosłownie jakbym była obserwowana. Włoski jeżyły mi się na
karku jak w Tedy na spotkaniu z Laureatem.
Dziwne.
- Bella. Bella!- Usłyszałam wrzask Emmett przy uchu.- Obudź się śpiąca
królewno.
- Ja nie śpię.- Odparłam hardo- czy wy też czujecie to dziwne uczucie?
Dosłownie jakbyśmy byli obserwowani.
- Wydaje ci się.- Szepną Edward całując mnie w dłoń.
- Ej no.. Nie przy ludziach…- powiedział Em ze skwaszoną minę.
- Z tobą i Rosalie nie dało się wytrzymać jakieś trzy lata.- Edward popatrzył
na niego spod wilk.
- Oj dobra, dobra. Nie przesadzaj braciszku.- Powiedział ciągnąc mnie za rękę.
- Chodź Bells sprawdzimy cię.
- Czemu mnie?!- krzyknęłam zapierając się nogami, przez co zrobiłam rowki w
ziemi.- Czemu z tobą?!
- Chodzisz głowa w niebie.
- Nie niebie tylko chmurach!- Powiedziałam wyrywając się.
- Mniejsza z tym. Jasper cię wywołał do walki ze mną!
Stanieliśmy na środku.
- Jasper?- Spojrzałam błagalnie na szwagra.
- Nic nie poradzę. Em nalegał.
Westchnęłam i niespodziewanie zostałam rzucona do góry jak szmaciana lalka. Wylądowałam
na drzewie i po chwili gryzłam ziemię.
- Emmett!- Krzyknęłam- baranie ogarnij się! To tylko przyjacielska potyczka.
- Przyjacielskie potyczki nie istnieją!- Krzykną do minie z oddali.
- Nie?
- Nie!
- Sam tego chciałeś.
Wstałam otrzepując się z piachu. Przykucnęłam i przybrałam pozycję obronna.
Emmett przyjął to, jako wyzwanie i ruszył na mnie z mocą pociągu towarowego.
Gdy był już blisko zwinnie zrobiłam unik i podkosiłam go tak, że osiłek jadł trawę.
Oddaliłam się odrobinkę i znów przykucnęłam.
Mój szwagier podniósł się na łokciach i zaczął wypluwać ziemię z ust. Wszyscy zaczęli
się śmiać i chyba tylko ja byłam śmiertelnie poważna czekając na kolejny ruch
osiłka.
- Zabiję!- krzykną nacierając na mnie.
Uderzył we mnie a ja przyjęłam ten ruch. Odepchną mnie kilka metrów do tyłu, a
później rzucił nad siebie trzymając za dłonie. Nie puszczałam. Z uporem
trzymałam jego rękę, przez co zrobiłam salto i teraz z osiłkiem staliśmy do
siebie plecami.
Zrobiłam piruet wykręcając mu ręce i uderzyłam nim z całej siły o ziemię.
- Jeden zero dla mnie.- Powiedziałam rozbawiona kładąc na nim nogę jak na
trofeum.
- Żądam dogrywki.
- Nie Emciu. Teraz walczą inni.- Pomogłam mu wstać.
Usiadłam wygodnie na starym i spróchniałym pniu drzewa, który przyniósł Emmett
i przyglądałam się dalszym walkom. Edward zaczął walczyć z Carlisle. Zaczęli z
rozbiegu. Przybrany tata Edwarda chciał go podkosić, ale mój ukochany
przeskoczył nad nim zwinni, po czym wymierzył salwę uderzeń. W końcu powalił
lekarza i dumnie popatrzył na Jaspera.
- Pierwsza zasada, której nie wolno łamach- zrobił przerwę a Edward wylądował
na ziemi przygnieciony przez Carlisle- nigdy nie odwracaj się od wroga tyłem.
Wybuchnęłam śmiechem. Nieopanowanie zaczęłam rechotać wywołując śmieszną minę u
osiłka. Przez przypadek przechyliłam się do tyłu i upadłam na ziemię tak, że
tylko nogi zostały mi na kłodzie. Zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej.
- Co? Jednorożce zaczęły ci patatajać w głowie w stronę morza?( nie mogłam się oprzeć kisielku XD
przyp.aut.) Potrzebujesz lekarza?- spytał Em ze śmiertelną powagą.
Przetarłam oczy z rozbawiania i przełknęłam ślinę.
- Em. Na pewno w stronę morza? A nie słońca?- przerwałam- Mniejsza o to. Pomóż
mi tylko wstać, a będzie dobrze.
Osiłek opodal mi rękę i podciągną mnie od góry.
Para walczących zmieniła się. Teraz był to Jasper i Alice.
Chłopak zrobił ruch nakazujący Alice zaczynać. Moja bratowa zwinnie wykonała
kilka ciosów, które odparował jej mąż. Po chwili złapał ją za rękę i wykonał
nią kilka piruetów, po czym przyciągną do siebie.
Gdy ich twarze były już blisko, Alice wyrwała się i uciekła na drzewo. Zdezorientowany
Jasper zaczął nerwowo rozglądać się do dokoła i w tym samym momencie, gdy
dziewczyna zeskoczyła na niego, on popatrzył w górę. To wyglądało bardziej jak
taniec a nie walka.
Następnie walczył Harry i Rosalie. To były serie uderzeń podobnych do
precyzyjnych i zabujczych wystrzałów z karabinu maszynowego. Nagle poczułam jak moje mięsnie samoistnie
się kurczą, a w gardle staje kula nie do przełknięcia.
Zobaczyłam jak zza krzaków zerka na nas kilka par błyszczących ślepiów.
Akcja potoczyła się nagle i bez ostrzeżenia.
Zza drzew wyłoniła się Swora wilkołaków, może z dziesięciu. Jeden, zdecydowanie
największy rzucił się na Harryego.
Nie panując nad swoimi odruchami przemieniłam się i ruszyłam do walki.
Uderzyłam w napastnika, gdy ten miał już zacisnąć swoje szczęki na gardle
mojego wujka. Odepchnęłam go na znaczą odległości. Byłam o wiele większa, chyba
o jakiś metr. Złoto brązowy wilk zaskamlał i otarł łapą pysk, po czym obnażył
zęby i ruszył na mnie.
Odparowałam atak z mocą nadjeżdżającego pociągu.
Gryzłam i drapałam. Wydzierałam kępki futra i skóry napastnika. Po pewnym
czasie poddał się i zmęczony upadł na ziemię, a ja przygniotłam go do ziemi .
Moja biała sierści była wręcz czerwona od krwi. Widziałam przerażenie w oczach
całej Swory. Bali się o przywódcę.
- Nawet nie próbujcie atakować! Bo skręcę
mu kark jednym ruchem.-warknęłam- czego
chcecie?- Krzyknęłam w myślach nawiązując z nim wszystkimi kontakt.
Użyłam głosu alfy, co nie było zbytnio bezpieczne.
-Weszliście na nasze terytorium. I
zabijacie ludzi! Musieliśmy zareagować!- Usłyszałam głos złoto brązowego
wilkołaka.
- My nie zabijamy ludzi! Ludzi zabijają ci,
których my chcemy zabić.- Krzyknęłam rozwścieczona
Atmosfera stawała się odrobinę lżejsza.
-Jak nie wy zabijacie, to kto?- Warkną-
Jesteście wampirami! Wampiry piją ludzką
krew!
- Są to wampiry, które chcą zabić nas. Za niedługo tu przyjdą. Właśnie się
przygotowujemy.
- Dlaczego potrafisz przemienić się w
wilkołaka?- Usłyszlam czyjś głos.
- Mój ojciec był wilkołakiem. Matka
wampirem. Stąd ta umiejętność- przerwałam- Za niedługo odbędzie się bitwa. Te wampiry zabijają ludzi z okolicznych
miast. A wam zależy na ludziach z miasta. Prawda?
- Tak. Ale czym wy się żywicie?
- Zwierzętami. Wracać. Pomożecie nam czy
będziecie patrzeć jak nas pokonują by później wybić cały Londyn?- spytałam.
- Kiedy przybędą?
- Za jeden dzień.
- Staniemy przy waszym boku.-Przerwał- ale
pod jednym warunkiem.
Moje mięśnie zesztywniały.
- Edward, co się dzieje?- Usłyszałam za swoimi plecami głos Carlisle.
- Powiedzieli, że staną przy naszły boku podczas walki pod jakimś warunkiem.-
wytłumaczył.
- Wyłaź z mojej głowy pijawko!- Krzykną
przywódca w myślach próbując się mi wyrwać.
Zareagowałam automatycznie obnażając ostre jak brzytwa zęby i przyciskając go
masywną łapą do podłoża.
- Nawet nie próbuj.- Rzekłam głośno i
wyraźnie- Jakie warunki?
- Nie będziecie polować na naszym
terenie, ani zmieniać ludzi. A jeśli złamiecie to prawo odejdziecie, albo was
zabijemy.
- Jego warunkiem jest nie żywienie się ludźmi na ich terenie i nie
przemienianie ich.- Powiedział ostrożnie Edward.
- Przystajemy na te warunki.- Powiedział spokojnie Carlisle.
Wycofałam się ostrożnie przyglądając się jak Głowa naszej rodziny rozmawiała z
przywódcą.
- Brawo, brawo.- Szepną Emmett
- Miamlam pozwolić by skrzywdził mojego wujka? Nigdy.- fuknęłam.
Edward obiją mnie ramieniem.
***
Wilkołaki pozostały nieufne w stosunku do nas. Nie przemieniły się w ludzi w naszym
towarzystwie i przyglądały się naszym treningom i słuchali rad. Po pewnym
czasie Harry wziął mnie na małą lekcję. Dowiedziałam się, że to ja wzywam te duszki.
Nieświadomie.
Opanowałam tę sztukę z niemałym trudem. Nauczyłam się panować nad ogniem i
potrafiłam spalać kępy traw i drzewa. Ale za nic na świecie nie mogłam podpalić
żadnej osoby! Próbowałam nawet na Emmecie! Skończyło się to tym, że wylądowałam
w jeziorze.
- Nigdy więcej nie próbuj takich rzeczy na mnie!- Krzykną śmiesznie
rozdrażniony.
Wszyscy śmiali się z całej sytuacji i słyszałam ciche poszczekiwanie
wilkołaków.
- Masz Edwarda! Jego torturuj!
- Sory. Ale i tak wiedziałam, że mi się nie uda. Nie rzucaj się!- zaśmiałam się
głośno, po czym podniosłam się z wody i stanęłam w niej. Wyciągnęłam z włosów
jakieś paskudztwo i rzuciłam go gdzieś
Warto poćwiczyć też i nad tym rzywiołem.
Na moją twarz wpełzł chytry uśmieszek. Skoncentrowałam się na jeziorze. Tafla
wody zadrżała lekko płosząc ze swojej powierzchni wszystkie owady. Zamknęłam
oczy i wyobraziłam sobie mackę wodną pełznącą po trawie.
- Bella, co ty robisz?- Usłyszałam zaniepokojony głos Edwarda.
- Testuję coś.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam cieniutką przeźroczystą „mackę” Pełznącą przez
trawę.
Kierowałam ją w stronę osiłka. Pełzła powoli, a Emmett stał jakby nigdy nic.
Po chwili dotarła do niego i owinęła się wokół jego kostki.
Zdezorientowany chłopak zaczął trzepać nogą.
Szarpnęłam ręką do góry i Em wyleciał w górę zawisając, kilka metrów, nad
jeziorem głową w dół, trzymany za kostkę przez mojego stworka.
- Cholera! Puść mnie! Mała, wredna, brązowowłosa istoto!- krzykną do mnie
wywołując śmiech zebranych.
- Na pewno?
- Tak!
- Dobra. Sam tego chciałeś.- Westchnęłam i opuściłam rękę od niechcenia.
Wodna „macka” roztrysnęła się tworząc małą mgiełkę a osiłek z łoskotem i szumem
spadł w dół wprost na środek jeziora.
Uderzenie o taflę spowodowało wielką falę, która oblała mnie od stóp do głowy.
Wymyło mnie na brzeg. Kiedy woda opadła zobaczyłam Emmett siedzącego po szyję w
wodzie. Jego głupia i lekko groźnawa mina była przezabawna. Zaczęłam się
nieopanowanie śmiać.
- Zapłacisz mi za to!- krzykną, a ja przestałam się chichrać i spojrzałam na
niego.
W tym samym momencie na jego głowę wskoczyła wielka i obrzydliwa ropucha.
Mój śmiech znów opanował las ogromnym echem.
- Zabiję!- Usłyszałam krzyk osiłka i plusk wody.
Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam uciekać.
Pierwsza linia obrony- Edward. Schowałam się za nim i wyglądałam zza jego
pleców jak małe przestraszone dziecko.
- Oddawaj ją!- krzykną przemoknięty chłopak.
- Nie.- powiedział rozbawiony Edward.
- Dawaj!
- Dobra.
Mój narzeczony odsuną się zostawiając mnie bezbronną.
- Że co? Zostawiasz mnie?!
Krzyknęłam i zacząłem uciekać dalej. Wślizgiem wpadłam pomiędzy krzaki.
Słyszałam ciężki bieg Emmett. Był blisko. Zbyt blisko.
Po chwili poczułam jego dłoń na moim ramieniu.
Spanikowana zapanowałam nad drzewem i uderzyłam go z całej siły gałęzią. Potem
kolejną i kolejną.
Obejrzałam się za siebie. Emmett nie było, za to kilka metrów ode mnie stał
wielki zielony potwór z rogami. Groźnie sapał i warczał. Zaczęłam krzyczeć z
przerażenia, a z polanki dobiegł mnie śmiech.
Puściłam się pędem w tamtą stronę. Z krzykiem wpadłam na polanę, tym razem
chowając się za Jasperem.
- Ratuj.- Szepnęłam- goni mnie potwór leśny!- spanikowana zacisnęłam mu dłonie
na ramionach.
Po chwili usłyszałam głośne warczenie, dyszenie i sapanie.
Przełknęłam ślinę i cofnęłam się od Jaspera.
Usłyszałam jak wśród wilkołaków rozniósł się groźny pomruk. Cullenowie
przestali się śmiać i przybrali pozycje obronne.
Nagle drzewa zaczęły się lekko chwiać a spomiędzy nich wyszła zielona poczwara,
która z tej perspektywy nie wyglądała już tak strasznie.
Zieleń jej skóry to były liście, a poroże to dwie ogromne gałęzie. Czekaj…. To
nie żadna poczwara tylko Emmett!
Gdy wszyscy mieli się na niego rzucić on z piskiem małej dziewczynki zaczął
strzepywać z siebie liście. Wolałam go jednak w wersji z liśćmi. Teraz był cały
ubabrany błotem.
- Co ci się stało?- Spytała go Rosalie.
- To ona! To nie kobieta! To diabeł! Nasłała na mnie drzewa! Co chwilę
dostawałem z liścia od jakiejś rośliny! W końcu się przewróciłem! I to akurat w
błoto. Wszystkie liście przylepiły się do mnie, a gdy Bells mnie zobaczyła znaczyła
piszczeć jak dziewczynka.- powiedział uhahany od ucha do ucha.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem dziewczyną. I mam prawo piszczeć jak
dziewczynka.
- A kiedy ja piszczalem jak mała dziewczynka?- powiedział zakładając ręce jak
rozkapryszony bachor.
- Jakieś trzy minuty temu!
- Ahh..- Powiedział i wyglądał jakby duma uciekała z niego jak z dziurawego balonika
powietrze.- Misia na zgodę?
Spytał, gdy wyszłam zza Jaspera.
- Nie zbliżaj się.- Warknęłam oddalając się od niego.
- No nie bądź taka.- powiedział ściskając mnie w misiowatym uścisku.
- Puść mnie!
- Chłopak ze śmiechem wypuścił mnie z ramion i dumnie spojrzał na mnie.
Moja bluzka była cala ubabrana w błocie.
- I co? Z-a-d-o-w-o-l-o-m-y?
- I to bardzo.- powiedział śmiejąc się.
- Bello chodź. Nam już chyba wystarczy tych atrakcji jak na jeden dzień.
Edward objął mnie w pasie i przyciągną do siebie.
- Zgadzam się z tobą. Miłego treningu!- krzyknęłam na odchodne i już nas nie
było.
***
Byliśmy sami. W salonie. Edward grał miłą i spokojną piosenkę na fortepianie, a
ja przyglądałam mu się wygodnie usadowiona na sofie, bawiąc się ściągaczem
szarawej, wełnianej tuniki. (http://tuniki.pl/photos/k1304gy-modna-welniana-tunika-z-kimonowym-rekawem-2638002556.jpg)
Po chwili przestałam i oparłam głowę na ręce i spoglądnęłam intensywnie na
swojego ukochanego. Chłopak zatracony w muzyce nawet nie zwrócił na to uwagi.
Czy to możliwe, że możemy nie przeżyć jutrzejszego dnia? Możliwe jest to, że
nigdy nie poślubię tego jedynego i nie będę z nim żyć długo i szczęśliwie? A co
z moim wujkiem? Dopiero, co zasmakował życie i już musi je narażać. Dla osoby,
którą ledwo zna. Powinnam była zostawić Cullenów zanim doszło do czegokolwiek
pomiędzy mną i Edwardem. Jak mogłam być tak samolubna? Najlepiej dla wszystkich
było by gdybym poszła naprzeciw nim sama. Zginęłabym i nikt inny by nie
ucierpiał…
Nagle i niespodziewanie Edward uderzył w klawisze z taką mocą, że jeden pękł. Po
pokoju rozniosła się kakofonia dźwięków.
- Nawet o tym nie myśl!- krzykną rozwścieczony i wstał.- Nie możesz mi tego
zrobić!- krzyczał klękając przede mną, po czym otulił moja twarz swoimi
dłońmi.- Obiecałaś, że już nigdy mnie nie zostawisz!- w jego oczach widać było
wściekłość, strach i ból. Ból przed ponowną utratą.
Zszokowana patrzyłam mu prosto w oczy i pogłaskałam go po policzku.
- Obiecałaś!
- I dotrzymam obietnicy.- powiedziałam z niechęcią.- Skąd wiedziałeś, o czym
myślę?
- Myślałaś? Nie powiedziałaś?- spytał zdziwiony wciąż trzymając moją twarz.
- Myślałam.- zesztywniałam i odciągnęłam jego dłonie od mojej twarzy, ściskając
je swoimi delikatnie.
- Jak to zrobiłeś?
-Co?
- Jak wkradłeś się do mojego umysłu?
- Nie wiem. Grałem, a po chwili usłyszałem jak mówisz o tym, że najlepiej dla wszystkie
było by gdybyś poszła, naprzeciw nim, sama. Zginęłabyś i nikt inny by nie
ucierpiał…
Zesztywniałam patrząc na niego przepraszająco.
- Cieszę się, że to usłyszałem. Nie mam pojęcia, jak, ale przynajmniej mogę
odwieść cię od tego głupiego pomysłu.
Wtuliłam się w niego chlipiąc.
- Jak zwykle narażam na niebezpieczeństwo osoby, które kocham. Dlaczego śmierć
idzie za mną jakby była mi przeznaczona od zawsze?- szeptałam szlochając.-
Edwardzie ja nie chcę umrzeć. Chcę żyć. Z tobą z Alice, Rosalie, Esme, Emmet’em,
Carlisle i Jasperem! Ze swoim wujkiem i jego żoną! Chcę żyć i być z tobą. Wyjść
za ciebie. Pozwolić ci nawet wywlec mnie nie wiadomo gdzie na podróż poślubną.
Nawet w miejsce, którego nie ma na mapie świata.
Edward objął mnie mocno i pocałował namiętnie. Jak nigdy.
- Wszystko będzie dobrze.- wyszeptał w moje usta, po czym wznowił pocałunek.
Uniósł mnie i ruszył po schodach na górę.
Jakimś cudem zamkną na klucz drzwi do naszego „salonu”, po czym przeszedł do
sypialni.
Ułożył mnie delikatnie na łóżku i zaczął jeździć dłońmi po moim ciele. Nie
zastanawiając się długo zarzuciłam mu ręce na szyję i nogi na biodra przyciągając
go do siebie.
Poczułam jak jego zwinne ręce wsuwają się pod sukienkę i delikatnie masują
skórę brzucha.
Wiedziałm, co chce zrobić. Złamać postanowienie… Nagle ogarnęła mnie panika
paraliżująca cale moje ciało.
Przestałam go całować i odepchnęłam go lekko od siebie.
-Edwardzie. Nie.- powiedziałam stanowczo patrząc mu w oczy.
- Myślałem, że tego pragniesz.
- Pragnę, ale chyba wolę poczekać z tym do ślubu. Nie chcę aby doszło do tego tylko
dla tego, że chcesz poprawić mi humor.- szepnęłam wtulając się w jego tors.- na
przekór swojemu postanowieniu.
Edward westchnął głośno i przytulili mnie do siebie głaszcząc po włosach.
- Ehh… kobieta zmienną jest.- zaśmiał się całując mnie w czubek głowy.- i właśnie
dla tego was kochamy.
Zachichotałam cicho i zamknęłam oczy wtulając się w niego mocniej.
Moje kochane dzieci! Z wyprzedzeniem. UDANEGO DNIA DZIECKA !! :D