Z dedykacją dla wszystkich czytających a szczególnie Ameli :*
Tak tak Olik,, dla cb głównie ;]
Zapraszam wszystkie czytelniczki ( Jeśli będziecie mieć ochotę) Do przeczytania bloga Ameli która ciągle uważa że nie pisze fajnie i mnie delikatnie mówiąc, denerwuje.
Oto link
http://be-strong-always.blog.onet.pl/ .
Miłego czytania!
Wasza Wampirzyca Magda
Pobudka nie była przyjemna. Czułam się, jakby moje ciało było podpalane, a kości łamane i składane od nowa.
Trudno było zasnąć, gdy nie było przy mnie Edwarda.
Tych na swój sposób ciepłych i silnych ramion, pocałunków we włosy i cichego szeptania do ucha.
Przełykając ślinę, wstałam z łóżka i przeciągnęłam się… Wyglądnęłam przez okno.
Pogoda płatała figle. Raz świeciło ciepłe słońce, a raz na niebie pojawiały się pojedyncze chmurki z których spadał zimny deszcz.
Otworzyłam drzwi na balkon i usiadłam w hamaku-cebuli. Wtuliłam głowę w kolorowe poduszki, które niedawno kupiłam.
Spojrzałam w ścianę lasu.
Tak cicho i spokojnie, ale Victoria gdzieś tu jest. Musi być…
Wyszłam z balkonu zostawiając za sobą otwarte drzwi i wdrapałam się po schodach do przedpokoju, jeśli można to tak nazwać.
Zasłoniłam drzwi obrazem, no bo po co ktoś miałby wiedzieć gdzie jest moje królestwo?
Uśmiechnęłam się i zbiegłam po schodach na dół.
Kuchnia. Meble i ściany nie były w tak opłakanym stanie, jak w moim pokoju gościnnym. Lodówkę, kuchenkę gazową i inne sprzęty zakupiłam wczoraj i bardzo się z tego cieszę, bo niemiałabym gdzie schować jedzenia. Najbardziej w tej kuchni podobał mi się wielki kominek tuż przy stole z zabytkowymi krzesłami. Najwidoczniej cała nasza rodzina miała słabość do ognisk w domu.
Szczerze mówiąc, to gdybym nie miała kominka, to bym rozpaliła ognisko w wannie. Uśmiechnęłam się na samą myśl.
Zjadłam naleśniki, które sobie usmażyłam, wypiłam butelkę krwi. Tak, butelkę, bo dziś idę na łowy na rudą wiedźmę.
Po zakończeniu posiłku wbiegłam po schodach do swojego „pokoju”.
Hmm… jak to nazwać… przedsypialnia? No to weszłam do swojej przedsypialni "głupio to brzmi, ale cóż".
Wracając… Wyjęłam z szafy ubrania czarne luźne spodnie, fioletową koszulkę na szelkach, czarną, skórzaną kurtkę,
szarą czapkę , wygodne buty sportowe, odpowiednie do skakania po drzewach, biegania i cokolwiek innego, co musiałabym robić, by wyśledzić Victorię, albo uciec od niej. Do kieszeni schowałam komórkę i wyruszyłam.
Biegłam głęboko do lasu, coraz bardziej zostawiając za sobą cywilizację.
Wbiegłam na dość wysoką górę i stanęłam na jednej ze skalnych półek.
Wyciszyłam bicie swojego serca i oddech, po czym wsłuchałam się w odgłosy lasu.
Słyszałam stukanie dzięcioła o korę, wyjącego wilka, poruszające się wiewiórki wśród koron drzew i… człowieka. A może nie człowieka? Kroki były bardzo szybkie i zbliżały się do mnie. Przestraszona schowałam się do skalnej szczeliny.
W oddali widziałam wampirzycę.
Delikatnie wychyliłam się ze swojej kryjówki.
To była Victoria. Sama. Czyli mam większą prawdopodobność zabicia jej…
Nagle na polanę wbiegł mężczyzna.
—Victorio. Ta dziewczyna jest w Forks. Nie musisz się o nic martwić. - powiedział delikatnie owijając sobie jej rudy kosmyk na palec.
Co dziwne, ten chłopak to nie James. Gdzie ona go zgubiła…
Cofnęłam się i wstrzymałam oddech tak, aby kobieta zostawiła mnie i poszła gdzieś indziej.
—Mam złe przeczucia. Idź do reszty, zaraz do ciebie dołączę.- powiedziała władczym tonem i ruszyła przed siebie zostawiając chłopaka, który posłusznie wycofywał się do tyłu.
Rzeczywiście. Victoria udała się w głąb lasu. Normalnie skakałam ze szczęścia!
Ciągle miałam w głowie jej czerwone, przerażające oczy. Delikatnie wyślizgnęłam się ze swojej kryjówki i pobiegłam jak najciszej w kierunku swojego domu.
Na polowaniu spędziłam cały dzień, a wieczór przy świetle świec siedząc w cebuli z kolorowymi poduszkami na balkonie. Gdy nic nie robię, dziura w moim sercu się powiększa boląc niemiłosiernie. Z grymasem na twarzy ruszyłam do łóżka myśląc o tym, jak było kiedyś. Jak kiedyś zasypiałam w jego ramionach i było mi tak dobrze.
Następnego dnia. Chociaż bym tego tak nie nazwała, bo było strasznie ciemno!
Obudziłam się o godzinie 4:30. Nie mogłam spać. Siedziałam oparta o ramę łóżka wsłuchując się w ciemność. Nagle moja komórka zadzwoniła.
Kurde! Kto może dzwonić o tak wczesnej porze? Spojrzałam na wyświetlacz.
Nieznany.
Nieufnie odebrałam połączenie.
—Słucham? - spytałam drżącym głosem.
—Cześć, Bella! - w uchu zabrzmiał mi głos przyjaciela.
—Hey, Jake.- uśmiechnęłam się do słuchawki.- co u ciebie słychać?
—Nic. Po prostu dzwonię, żeby zaprosić cię na ognisko!- powiedział wesoło, a w tle słyszałam chłopaków z La Push.
On o niczym nie wie.
—Jake…- jąkałam się. -Ja nie mogę- zrobiłam kwaśną minę do słuchawki.
—Czemu nie możesz? Umówiłaś się ze swoją pijawką?- spytał wścibsko.
—Nawet jakbym się umówiła to nic ci do tego!- powiedziałam zdenerwowana- Wyjechałam. Chyba na stałe.
—Że co!?- krzyknął, przez co odruchowo odsunęłam słuchawkę od ucha.- wyjechałaś na stałe?!
—Tak.
—Ale jak?! Czemu?!
—Pojechałam autem. Sprawy osobiste.
—Bella…- westchnął- gdzie jesteś?
—W Anglii. Chcę być sama, także nie przyjeżdżajcie do mnie.
Skłamałam. Już nie mogę znieść tej samotności. Ja chcę być wraz z Cullenami. Z głupkowatym Emm’em, denerwującą Rosalie, zwariowanym chochlikiem, spokojnym Jazz’em, Esme o złotym sercu, Carlisle’m zastanawiającym się nad problemami w pracy, oraz z moim miedzianowłosym aniołem. Poczułam mocne ukucie w sercu, przez co skręciłam się na łóżku tak, by móc objąć swoje nogi i schować głowę w kolana.
Leżałam tak na łóżku, dopóki słońce nie wzeszło i nie schowało się ponownie za chmurami.
W piżamie zbiegłam na dół do kuchni robiąc sobie w niej owsiankę oraz duży kubek ciepłej krwi - ohydnie to brzmi, nawet ja się na to wzdrygnęłam, chociaż jestem „wampirem”.
W każdym razie zjadłam wszystko i wypiłam do ostatniej kropli.
Dziś 30 październik. Jutro moje urodziny. Czy może być lepiej? Spędzę ten dzień całkowicie sama…
Nudziło mi się i nie miałam siły ruszyć z kanapy. Dopiero wieczorem poszłam się przejść po ogrodzie.
Urzekła mnie jego wielkość. Był ogromny, a drzewa w nim rosnące jeszcze większe.
Szczególnie moją uwagę przykuła wielka, stara wierzba płacząca rosnąca nad stawem.
Pod nią znajdowała się marmurowa ławka i posąg.
Jednak nie sądzę żebym jej używała, bo drzewo było dosyć rozgałęzione. W koronie znajdowało się wiele fajnych miejsc, w których można by się zaszyć na cały dzień.
Ściemniało się i wiał mroźny wiatr.
Usiadłam na brzegu sadzawki rysując palcem w piasku.
Znów powrócił ból po stracie ukochanego… nawet się nie zorientowałam, jak po moich policzkach zaczęły spływać słone krople łez. Wytarłam nos rękawem bluzki, którą założyłam zamiast skurzanej kurtki.
Oczy zaczęły mnie piec, co nie było normalnym zjawiskiem. Jeszcze nigdy mnie nie szczypały gdy płakałam. Uspokoiłam swoje nerwy i denerwujący dyskomfort ustał.
Wstałam z piasku otrzepując spodnie i ruszając szybkim krokiem do domu.
Drzwi zamknęłam na klucz, a kotary w używanych przeze mnie pokojach szczelnie pozasłaniałam.
Zmęczona ledwo weszłam na górę.
Otworzyłam zabytkowe drzwi do białego pokoju. Nie miałam ochoty na nic. Moim jedynym marzeniem było rzucenie się do łóżka.
Poszłam jeszcze do łazienki nalewając do wanny dużo ciepłej wody i rozmaitych olejków.
Ochlapałam twarz zimną wodą z kranu i popatrzyłam w lustro.
Byłam dzisiaj nienaturalnie blada i nie wiem czy mam zwidy, ale moje kły tak jakby się odrobinkę wydłużyły.
Nie, Swan, to tylko omamy! Wskoczyłam do kąpieli zanurzając się aż po czubek głowy.
Kąpiel była świetna, ale byłam zbyt zmęczona by długo się nią delektować. Wyszłam z wanny owijając swój tułów ręcznikiem, co uczyniłam również z włosami. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wszystko wyglądałoby normalnie, gdyby nie krew cieknąca mi z nosa.
Przestraszona wytarłam ją i ucisnęłam nos tak, aby zatamować krwotok. Gdy w końcu się wszystko uspokoiło położyłam się do łóżka zakładając na siebie ówcześnie piżamę i susząc włosy.
Jutro moje urodziny. Najgorszy dzień w roku…