W drodze do drzwi moje nerwy próbowała uspokoić roztrzęsiona
i spanikowana Alice.
Gdy byłam już w progu zmierzyłam ja oschłym, groźnym, a za razem smutnym
spojrzeniem.
- Alice, zostaw mnie w spokoju!- przerwałam, gdy zobaczyłam za rogiem pukle
kręconych blond włosów Tany.
Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam pięści.
- Nie wystarczy, że twój brat mnie skrzywdził?!- przerwałam- Nie wiem kiedy
wrócę.- szepnęłam i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.
Moje nerwy buzowały we mnie jak wrząca woda. Biegłam przez las, mało nie
zabijając się o jakieś drzewo.
Po chwili dotarłam do domu mojego wuja. Wzięłam kilka głębokich wdechów i
zapukałam do drzwi. Nie czekając aż ktoś mi otworzy weszłam do środka kierując
się w stronę salonu.
W pokoju siedział Harry, bawiący się pilotem, a na górze słyszałam ruchy El.
- Jak tam skarbie?- usłyszałam miły głos mojego wujka.
- Do dupy.- warknęłam drżącym głosem i opadłam bezwładnie na kanapę obok niego.
Usłyszałam jak odkłada pilota na blat.
Nachyliłam się naciągając twarz dłońmi by nie widział że mam suche oczy.
Niestety zmusił mnie bym na niego spojrzała.
- Dlaczego płaczesz?- spytał gładząc mnie kciukiem po policzku.
- To z nerwów.- wyjąkałam.
- To znaczy?
Wzięłam głęboki wdech opowiadając wujkowi o gościach i o tezach Edwarda, który
słuchał dokładnych i szczegółowych planów, w myślach Tany, na pozbycie się
mnie.
- Ale dalej nie wiem dlaczego płaczesz.- powiedział zamyślony spoglądając na
mnie podejrzliwie.
- Mówiłam, że to pewnie z nerwów.- uśmiechnęłam się.- postanowiliśmy z Edwardem
wymyślić coś, dzięki czemu Tanya nie będzie widziała we mnie wroga ani
konkurentki.- podciągnęłam nogi pod brodę i uśmiechnęłam się smutno.-
postanowiliśmy się pokłócić na oczach wszystkich zebranych. I chyba za bardo
się wczułam.- wzięłam spazmatyczny wdech.- ale ja jestem głupia.- westchnęłam
kładą głowę na jego kolana.
Harry zaśmiał się ciepło i pogładził mnie po włosach.
- Twoja matka też się wczuwała. Gdy grała jakąś rolę trudno było jej później uświadomić,
że to nie dzieje się naprawdę.- pocałował mnie we włosy i otworzył książkę
wciąż chichocząc pod nosem- powiązania genetyczne są naprawdę mocne. I każdy,
kto spotkał twoją matkę miał by problem w odróżnieniu jej od ciebie.
- Wujku. Tylko nie mów tego nikomu. To miała być tajemnica.- wyszeptałam.- możesz
powiedzieć Elizabeth, ale reszcie ani słowa.- odwróciłam się na plecy i
odciągnęłam od niego książkę- zgoda?
- Tak.
***
Po pewnym czasie uspokoiłam nerwy i byłam zdolna wrócić do domu.
Słońce już powoli zachodziło rozświetlając mi drogę
czerwonawą poświatą.
Powoli dochodziłam do celu, z którego słyszałam głosy.
- Ciekawe co się stało.- głos Tany z
nutką kpiny podburzył moją cierpliwość.
- Mam nadzieję że to nic poważnego. Martwię się. Przecież oni się tak kochają…-
przesączony strachem i smutkiem alt Esme przeszył mnie na wskroś i musiałam przełknąć
gulę, która powstała w moim gardle.
- Tak. A może jednak nie są oni sobie pisani? Może Edward ma osobę, którą kocha
tuż pod swoim nosem i tego nie widzi?- Tanya zaczęła powoli próbować podburzać
wiarę w moją miłość do Edwarda u całej rodziny, ale nie zbyt jej to wychodziło
bo zaraz podnosiły się głosy obronne.
Uśmiechnęłam się szeroko
- Moja, kochana rodzinka- powiedziałam w myślach i otworzyłam wreszcie drzwi
frontowe.
Głosy umilkły i natychmiast spróbowałam założyć na siebie maskę smutku.
Przechodząc obok łuku usłyszałam głos Carlisle:
- Bello co się stało?
Wmurowało mnie w podłogę. Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i oparłam
się lekko o wejście.
- Nic ważnego.
- Na „ nic” ważnego to nie wyglądało.- wtrąciła się Alice.- Zaraz potem jak
wyszłaś Edward poszedł do lasu i do tej pory nie wrócił. Nigdy wcześniej nie
widziałam go tak złego.- zakończała przyglądając mi się uważnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać.- powiedziałam- A i wyprowadzam się.- odwracając się
od ściany i biegiem ruszyłam do swojego pokoju.
-Ale Bello!- krzyk Alice ucięło głośne trzaśnięcie drzwi od mojego pokoju.
Zdenerwowana usiadłam na kanapie oddychając głośno.
- Bello, ogarnij się. Przecież to nie na serio.
Ruszyłam do łazienki i oblałam sobie twarz zimną wodą.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Twarz oklejały pojedyncze kasztanowe
włosy które zdążyły już namoknąć.
Energicznym ruchem rozpięłam zamek sukienki o mało go nie rozrywając i
wskoczyłam pod prysznic.
Woda usunęła z mojej głowy wszystkie
negatywne myśli jak morska fala zanieczyszczenia z plaży.
Wysuszyłam włosy i ruszyłam do garderoby.
Wygrzebałam z niej śliwkową sukienkę wpadający w lekki odcień purpury , czarnąmarynarkę i balerinki.
Rozczesałam włosy i wzięłam kilka waliz podróżnych, rzucając
je na kanapy w moim mini salonie.
Niedbale umieściłam w nich kilka rzeczy i zostawiłam je w totalnym nieładzie.
Podskakując rytmicznie ruszyłam do sypialni.
Położyłam się na łóżko i popatrzyłam w sufit.
- Co my tak właściwie robimy?- szepnęłam do siebie.
Nagle przez otwarty balkon wleciało coś białego wielkości ludzkiej pięści
robiąc trochę hałasu.
Przestraszona spojrzałam na dywan.
Leżał na nim kamień zawinięty papierem.
Wzięłam go niepewnie do ręki i rozwinęłam.
głaz był gładki jak kamienie w górskich potokach, ale nie on był najważniejszy.
Tekstura, którą był owinięty został zapisany drobnym i zgrabnym kaligraficznym
pismem.
Wyjdź na balkon i spójrz w dół.
Nieufnie zsunęłam się z łóżka i ruszyłam w wyznaczonym
kierunku. Zbliżałam się do barierki nieufnie rozglądając się dookoła.
W końcu popatrzyłam w dół. Edward stal, pochylając się lekko, schowany w
gęstych kazarkach, pokrytych fioletowym kwieciem.
- Co ty robisz?- szepnęłam rozglądając się i odrzuciłam mu kamień.
- Musiałem cię zobaczyć, nie wzbudzając ich podejrzeń.- odszepnął i uśmiechną
się zawadiacko.- Miałem nadzieję że jesteś w sypali. No i że okno balkonowe
jest otwarte.
- Nie mogłeś po prostu wskoczyć?
- A czy byłoby to tak romantyczne?- spytał śmiesznie ruszając brwiami.- czuję
się jak zakochany kochanek.
- Było by bardziej niż to.- przerwałam rozbawiona.- to nie było ani trochę
romantyczne.
- Wiem. Ale w każdej chwili mógłby koś wejść i mnie zobaczyć. A tak mam pewność,
że nasza tajemnica jest bezpieczna.
Oparłam się o marmurową barierkę.
- Powiedziałam Harremu.- przerwałam- Oraz oznajmiłam przy wszystkich, że się
wyprowadzam.
- Co?
- To był taki odruch. Musiałam.- szepnęłam- byłam załamana! Nawet nie wiem
czym!
- A co z wyprowadzeniem się?
- Będę pakować się powoli, a jeśli twoja rodzina będzie miała zamiar zostać
dłużej to przeprowadzę się na chwilę do Harrego.- przerwałam- co ty masz w
kąciku ust?
Spytałam wychylając się trochę zza barierki by mieć lepszy widok.
Chłopak wytarł sobie usta wierzchem dłoni pozostawiając na niej czerwony
pociągły ślad.
Dopiero teraz zauważyłam, że podobne ślady miał na policzku i kołnierzyku
koszuli.
Nagle usłyszałam jak drzwi do mojego pokoju się otwierają, ale nie słyszałam
zamykania.
- Uciekaj!- szepnęłam, ale Edwarda już nie było.
- Z kim rozmawiasz Bello?- usłyszałam głos Alice i po chwili ujrzałam ją w drzwiach
balkonu.
- Z nikim. Wydawało ci się.- przerwałam- coś się stało, że przyszłaś?- spytałam
zmieniając temat.
- Bello. Proszę nie wyprowadzaj się.- szeptała smutna.
- Alice musze. Myślisz, że mogłabym mieszkać z Edwardem pod jednym dachem?-
spytałam.
Trudno było mi ją krzywdzić, ale mocno zaciskałam pięści i dawałam radę.
- Mogłabyś!
- Alice proszę…
- W ogóle co się stało?- spytała zdenerwowana i popchnęła mnie na łóżko
siadając tuż obok mnie.
A może mogę powiedzieć Alice? Nie mogę patrzeć jak ten chochlik cierpi.
Gdy już otwierałam usta by wyznać jej prawdę kontem oka ujrzałam Tanye, która z
zaciekawieniem przyglądała się tej scenie, bezpiecznie ukrytą tuż za framugą
drzwi.
- Najwidoczniej nie jesteśmy sobie pisani.- szepnęłam.
- Co to znaczy?- krzyknęła wściekła.
- Po prostu do siebie nie pasujemy.
- Pasujecie! Każdy związek ma swoje wzloty i upadki.- pwiedział załamana
gładząc moje dłonie.
- Alice. Ja go nie kocham. On mnie z resztą też.- powiedział.- i nie mów, że
nie. Powiedział mi to prosto w twarz nie owijał w bawełnę.
- Bello. Przecież tak nie może być!
- Alice? Możesz wyjść? Muszę się pakować.
Spojrzałam na zadowoloną Tanye, która właśnie zniknęła z mojego pola widzenia.
- Nie. Nie pozwolę ci na to.
- Alice. Nie utrudniaj.
- Bello chodź na polowanie. Dawno razem nie byłyśmy.- uśmiechnęła się zmieniając
temat.
- Alice wyparcie się tej prawdy to najgorszy pomysł.
- Nie smęć tylko chodź!
* *
*
Biegłam ile sił w nogach. Na
mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Ciepłe i wilgotne powietrze
otuliło mnie jak najlepszy bawełniany sweter.
Nie czekałam długo na jakąkolwiek ofiarę. Z agresją rzuciłam się na
łanię. Gdy wypiłam z niej cały życiodajny płyn usiadłam na dziwnej polanie, na
której nie rosły żadne trawy, czy inne rośliny. Sam miękkie i soczyście zielone
mchy. Usiadłam czując jak niezwykłe podłoże ugina się pod moim ciężarem.
Zatopiłam palce w miękkim mchu i położyłam się delikatnie. Spojrzałam
w górę. Słabym i niknącym blaskiem świecił księżyc w towarzystwie blednących
już gwiazd. Niebo przybierało już odcień lekkiej morskiej zieleni, jasnego
niebieskiego i różu pomieszanego z czernią.
Z zaniemówienia otworzyłam usta. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego nieba.
Stopniowo było już coraz jaśniej. A nieprzenikniona i bezdenna czerń nocnego
nieba coraz bardziej poddawała się promieniom słońca tworzącym nowe odcienie na
widnokręgu.
-Od jak dawna udawałaś że go kochasz? Jeśli w ogóle go
kochasz.
Usłyszałam za sobą piskliwy i plastikowy głos Tany.
- Jakie szczęście, że przejrzał na oczy i cię zostawił.- przerwał podchodząc do
mnie.
Poczułam jej mdławy i zbyt słodki zapach.
- Przejrzał na oczy i zobaczył, że prawdziwą miłość miał zawsze pod
nosem.-przerwała mrucząc- spędziliśmy upojne chwile zaraz jak się
pokłóciliście.- obróciłam się w jej stronę niepewnie. Jej pomięta sukienka
podwinęła się odsłaniając jeszcze większy kawałek szczupłych nóg. Rozczochrane
włosy wpadały jej do oczu a czerwona szminka rozmazała jej się trochę z ust.
Nagle wszystko połączyło się w całość. Czerwone ślady, które znajdowały się na
koszuli Edwarda i w kąciku jego ust.- szminka.
Przegryzłam wargę i mocniej zacisnęłam
dłonie na mchu.
- Widzę, że cię to ruszyło.- zaśmiała się.- przyjmij to do wiadomości. On. Cię.
Nie. Kocha. Kochał zawsze mnie.- wyszczerzyła się zwycięsko i pogładziła rozburzone
włosy.
W jednym momencie opanowałam nerwy, związując je w kupe i zatrzaskując je w
najdalszej szufladce w moim mózgu.
Wstałam i aroganckim krokiem podeszłam do blond małpy.
- Biedna Tanya. Wierzysz, że Edward cię kocha? On nie jest zdolny do miłości. I
posłużył się tobą jako pocieszenie.- z szyderczym uśmiechem starłam jej trochę szminki
z policzka.- Jak widać bardzo marnego pocieszenia.- mówię, mocno akcentując, ostatnie słowa.
Dziewczynie zrzedła mina. Wytarłam palce w biały obcisły sweterek który na
siebie zarzuciła i ruszyłam do przodu trącając ją lekko ramieniem.
Jej zdziwiona mina dała mi tyle satysfakcji jak mało co. Weszłam do domu dumnym
krokiem. Jak zwykle wszyscy znajdowali się w salonie.
Nie zwracając na nich uwagi wbiegłam po schodach na piętro. Wbiegłam do swojego
pokoju zamykając za sobą drzwi.
Słyszałam szum wody w łazience. Pewnie Edward przyszedł na chwilę.
Mój parszywy uśmiech po spotkaniu z Tanyą zszedł z mojej twarzy jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Na kanapie leżała koszula Edwarda. Do tej pory mogłam zobaczyć
czerwony ślad po szmince na kołnierzyku. Wzięłam materiał w dłonie z
niedowierzaniem wpatrując się w niego. Nie tylko szminka była oznaką zdrady. Na
odległość mogłam wyczuć mdławy i słodkawy zapach Tany. Zdenerwowana rzuciłam
koszule z powrotem na sofę w tym samym momencie gdy Edward wszedł do pokoju
wpuszczając parę z łazienki.
Spojrzałam na niego smutnym spojrzeniem i wyszłam z salonu do sypialni i przez
balkon wyskoczyłam na podwórko. Pobiegłam w las czując, że ktoś za mną biegnie.
Nie zwracając uwagi na uderzające we mnie gałęzie i szkocki mech wplątujący się
w moje włosy biegłam dalej.
W końcu dotarłam na nasza polanę. Niezdarnie wdrapałam się na drzewo z naszymi
inicjałami. Schowałam się między gałęźmi podkulając nogi pod brodę.
Po chwili usłyszałam, że ktoś krąży wokół drzewa. Poczułam jak moja skrytka
lekko się trzęsie, a ktoś siada obok mnie. Nie podniosłam głowy.
- Bello?- usłyszałam słodki baryton Edwarda.
- Idź sobie.- syknęłam.
- Co się stało?- spytał gładząc mnie po włosach.
- Co się stało!?- krzyknęłam płosząc gołębia z gniazda.- i
ty się jeszcze pytasz co się stało!- wściekła przygwoździłam go do gałęzi i
uderzyłam go otwartą dłonią w twarz.
Zszokowany Edward patrzył na mnie przez dłuższą chwilę w milczeniu.
- Długo nie musiałeś czekać by się pocieszyć. Nawet jeśli się nie rozstaliśmy!
Jak całuje Tanya? Lepiej ode mnie, że padłeś w jej ramiona?- zaszlochałam
uderzając go pięścią w pierś.
- Jak mogłeś?!- krzyknęłam zadając mu serię lekkich ciosów- Jak?- wyszeptałam zanosząc się płaczem i wtulając w jego pierś.
Moje oczy szczypały mnie uporczywie.
Poczułam jak chłopak gładzi mnie po głowie. Jego zapach otulił mnie delikatnie
jak baśniowa bańka.
Odsunęłam się od niego na drugą stronę drzewa niszcząc swój bezpieczny bajkowy
świat.
Wzięłam kilka oddechów uspokajając się i spojrzałam na niego.
-Bello. Pozwól mi się wytłumaczyć…
Powoli zaczęłam schodzić z drzewa.
Zdenerwowany Edward schwycił mnie w połowie drogi za ręce i z powrotem wciągną mnie na górę. Przygwoździł mnie do
jakiejś gałęzi i zatkał usta dłonią.
- Pozwoliłem się bić i oskarżać. Pozwól mi chociaż wszystko
sprostować.- powiedział opanowanym głosem.- Nie pocałowałem Tany. To ona
pocałowała mnie. Przygwoździła mnie do ziemi obsypując pocałunkami. Nie mogłem
się wyrwać. Unieruchomiła mnie. Byłem na to wszystko obojętny. Nie reagowałem
na nią. Nie wyrywałem się bo wiedziałam, że nie dam jej rady. Gdy skończyła
odszedłem bez słowa, a potem przyszedłem do ciebie. Miałem ci to powiedzieć,
ale przyszła Alice, a potem jak mniemam wyprzedziła mnie Tanya.- przerwał
ściągając mi z ust rękę.- kocham cię i nic nigdy tego nie zmieni.
Pocałował mnie delikatnie i krótko po czym spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię.- szepną znowu.
Schwyciłam go stanowczo za kark i przycisnęłam go do siebie całując namiętnie.
Chłopak uśmiechną się delikatnie i usadowił mnie sobie na kolanach.
- Wierzę ci.- wyszeptałam w jego ust.- i przepraszam ,że cię oskarżyłam, no i
że cię uderzyłam.
Wtuliłam się w niego.
- Przeprosiny przyjęte.- odszepną zanurzając twarz w moje włosy.
Jego dłonie przeniosły się na moje plecy zjeżdżając w dół.
Przycisną mnie do siebie mocniej nie pozostawiając między nami nawet
najmniejszej szczeliny.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go namiętnie w usta. Przez chwilę zachwialiśmy
się mało nie spadając z drzewa. Nasze ciała stworzył jedne precel z ludzkich
kończyn.
Nagle usłyszałam szepty. Oderwałam się na chwilę od niego
rozglądając się dookoła. Edward zaczął całować mnie w szyję tuż pod uchem.
- Słyszałeś to?- szepnęłam
- Nic nie słyszałem. Wydawało ci się.- uśmiechną się i pocałował mnie w żuchwę.
Znów szepty.
- Słyszałeś?
- Nie.- poczułam jak uśmiecha się całując mnie w szyję.
- Przestań.- powiedziałam poważnie i wyplątałam się z jego uścisku.
Szepty zaczęły przeradzać się w głośną rozmowę. Teraz i Edward to słyszał i
zaczął nasłuchiwać.
Zbliżyłam się do zewnętrznego poszycia drzewa rozchylając soczyście zielone
liście.
Na polane jak pierwszy wszedł Em z Rosalie. Potem Alice z
Jasperem i Esme z Carlisle.
Z zaciekawieniem przyglądaliśmy się im z Edwardem.
Em przyniósł dwie kłody i ułożył je obok
siebie. Wszyscy zajęli miejsca na prowizorycznych ławkach.
- Trzeba wymyślić sposób by ich pogodzić.- zagaiła temat Alice.
- Może zwiążemy ich czymś i wrzucimy do piwnicy?- spytał Em.
Wszyscy zgromili go spojrzeniem.
- Emmett jak masz propozycje, to przedstawiaj tylko te mądre.
- Tak jest pani sierżant.
-Po pierwsze musimy zabronić Belli wyprowadzić się od nas.- powiedziała
stanowczo Esme.
Zdziwiona spojrzałam na Edwarda. Nie spodziewałam się u Esme takiego
zachowania.
Chłopak wzruszył ramionami i kiwną na nich głową.
- Tak. To zadanie główne. Tylko jak go wykonać?
- Spalmy torby podróżne i zwiążmy Belle.- wykrzyczał radośnie Em.
- Emmett zatkaj się.- warknęła Alice.- chociaż ze spaleniem torb podróżnych to
nie jest taki zły pomysł. Najpierw spróbujemy je schować.- przerwała.- portem
trzeba ich przekonać, że nie znajdą dla siebie nikogo lepszego. Zajmę się tym z
Rosalie, a nad Edwardem popracuje Em z Jasperem.
- A będę mógł go związać?- spytał osiłek.
- Emmett do cholery a czym ty chcesz go związać? I po co?!- wybuchnęła
Rosalie.- jak się nie uspokoisz to ja cię zwiąże i wrzucę na dno jeziora!
Zapadała chwilowa cisza.
- Dobra. Później będzie trzeba zmusić ich by spotkali się
sam na sam.- powiedziała Alice.- Nie wiem jak to zrobimy, ale trzeba coś
wykombinować.- przerwała- jeśli te sposoby nie wyjdą to wykorzystamy pomysły
Emmett.- powiedziała zrezygnowana i wstała.- Akcje połączyć gołąbki uważam za
otwartą!- krzyknęła.
Mało nie parsknęłam śmiechem.
- Denali wyjeżdżają jutro, więc od jutra zaczynamy.- ogłosił
Carlisle.
Wszyscy wstali i zaczęli wracać do domu.
Gdy byliśmy pewni, że już nas nie usłyszą zeskoczyliśmy z
drzewa.
- Akcja „połączyć gołąbki”. Twoja siostra nie ma talentu do wymyślania nazw
misji.- uśmiechnęłam się całując go lekko w usta.- Denali wyjeżdżają jutro i
wszystko będzie znów po staremu.- pogładziłam go po policzku.
- To miłe z ich strony, że chcą nam pomóc, ale uważam, że powinni uszanować
naszą decyzję. Nawet jeśli jest fałszywa- powiedział Edward chwytając mnie za
dłonie.
- Oni są nasza rodziną. A rodzina nigdy nie uszanuje decyzji. Będzie starać się
by wszystko było dobrze.- wyszczerzyłam się gdy pocałował moją dłoń.
- To czas rozstania?
- Mniemam, że tak.- powiedziałam smutnym głosem.- Żegnaj Romeo.
- Żegnaj Julio…
__________________________________________________________
Z dedykacją dla Mlodej mojego kochanego popaprańca :* <3
Jak mijają wam wakacje? Ja pomimo zapewnień Boskiego Kiśla czuję się jakbym miała iść jutro do szkoły :C To jest straszny stan :c
__________________________________________________________
Z dedykacją dla Mlodej mojego kochanego popaprańca :* <3
Jak mijają wam wakacje? Ja pomimo zapewnień Boskiego Kiśla czuję się jakbym miała iść jutro do szkoły :C To jest straszny stan :c