Jeny, jeny, jenusiu. Na początek seria przepraszam. Przepraszam, przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam,przepraszam!! Tego powinno być o wiele wiele wiele i jeszcze raz wiele więcej !! Jestem na siebie tak wściekła za to że zaprzestała czytania rozdziałów na niektórych blogach. A teraz mam lenia i nie chce mi się nic. Nawet czytać. Ale zbieram swoje zacne cztery litery w troki i obiecuję że zacznę czytać wszystko po kolei! Przysięgam! Aa jak tego nie zrobię to będę się smażyć na patelni!
Pielęgniarki nie wycięły mi mózgu do badań. Jestem dalej tą samą walniętą blogerką, która ze skruchą prosi o wybaczenie :( Wybaczycie mi moje haniebne zachowanie?
<Nawiasem mówiąc uważam że grubasek jest słodszy :D >
Z dedykacją dla:
- Mlodej- która dalej ma do mnie cierpliwość chyba już przez dwa lata O.O
- Kisielek i Aniołek - pozytywnie nakręcony wariaty ;] Nie bójcie się :D Na razie nie zamierzam zawieszać, a zwariowane to wy już jesteście :P
- Katherina B.- nie dałam się pielęgniarkom i byłam dzielna :P Dziękuję za troskę i życzenia :*
- Zwariowana Natalia- Cb chciałam przeprosić najbardziej. Zaniedbałam twojego bloga i muszę przyznać, że nie czytałam :( Możesz wyznaczyć mi pokutę :D
-Livkiii- Za słowa otuchy i pozytywne komentarze :*
- Asia Dabkowska- Cud miód i maliny były moje! Nie czekaj. U mnie było cud miód i orzeszki! A ty miałaś moje ukochane OMG ! XD Dzięki za miłe słowa :*
- Paulineee- Równiez przepraszam że zaniedbałam twojego bloga -,- wiem jestem patentowanym leniem :D ALe cóż taka się już urodziłam i nikt mnie nie zmieni :*
- Zwariowana11- O tobie kochana nie idzie zapomnieć! Twoje komentarze zawsze rozwalają mnie na łopatki i motywują jak nic :*
A TERAZ DO NN!! 30 :D Kto by pomyślał że tak daleko zajdę;] Ja na pewno nie :P
Polana. Urocza i napełniona leśną aurą nienaruszonego
spokoju. Za chwilę rozpęta się tu piekło, jakiego jeszcze nikt nie widział i o
jakim nikt nie słyszał. Bitwa decydująca o naszym być, czy nie być. Wszyscy
przybrali pozycje bojowe w lekkim pochyleniu oczekując jakiegokolwiek sygnału
do ataku. Wilkołaki schowały się pomiędzy wysokie krzaki gotowe do wojny. Moja tarcza, którą rozwinęłam jeszcze, gdy
byłam hybrydą, ściśle przylegała do członków mojej rodziny tworząc coś na pozór
mentalnej bańki oddzielających ich od szarej i okrutnej rzeczywistości. Wszystko wydawało się tak normalne, że chyba
jeszcze do tej pory nie dochodzi do mnie wiadomość, że za chwilę ktoś z nas
może odejść.
Nagle ptaki z pobliskich drzew wzbiły się w powietrze tworząc wielką czarną poruszającą
się chmurę. Z oddali słyszeliśmy już powoli głośny huk, podobny do odgłosów,
jakie wydaje ruj rozwścieczonych szerszeni.
Przestraszona schwyciłam Edwarda za rękę i spojrzałam na niego bezgłośnie
wypowiadając
„Kocham cię”.
Mój narzeczony spojrzał na mnie z miłością i strachem, który próbował zepchną
na drugi plan.
Słyszałam rozdzieranie kory drzew, tupot nóg o ściółkę i wściekłe warknięcia.
Nagle na polane wyskoczyła zgraja wampirów. Ich czerwone oczy przyglądały się
nam wściekle i tuż po kilku sekundach biegli w naszą stronę z obnażonymi kłami.
Ruszyliśmy w swoje strony, a zderzenie przypominało wręcz fale morza oblewające
klif.
Walka nie była wyrównana.
Sama walczyłam z dwoma na raz. Zadawałam sprawne ciosy chodź sama tak czy tak
oberwałam kilka razy, przez co wylądowałam na ziemi przygnieciona buciorem
przeciwnika.
Jego noga przyciskała mnie coraz mocniej do ziemi. Był silny. Silniejszy ode
mnie. Puściłam swoje uczucia z wodzy i pozwoliłam nimi sobą zawładnąć.
Zobaczyłam jak z rośliny obok wychodzą dwa skrzaty wchodząc wampirowi w nogawki
od spodni. Mój przeciwnik odskoczył jak oparzony miotając nogami by pozbyć się
małych skrzatów.
Jednym zgrabnym ruchem wyrzucił jednego ludka z nogawki i widząc go na ziemi z
brutalną siłą nadepną na niego miażdżą drobne ciałko.
Usłyszałam żałosny skrzek małej wróżki, a potem stało się cos strasznego. Nigdy
bym w to nie uwierzyła gdybym tego nie widziała.
Żyjąca wróżka Wyszczerzyła ostre długie zęby i rzuciła się wampirowi do gardła
rozszarpując je na strzępy.
Po chwili jego głowa wisiała tylko na cienkim pasku skóry. Odwróciłam wzrok i
zaczęłam walczyć z kolejnym wampirem. Wilkołaki wkroczyły do walki trochę nas
odciążając.
Walczyłam z kolejnym mężczyzną. Znów szybszym i silniejszym. Mała wróżka dalej
maltretowała nieżywe ciało. Mężczyzna rzucił mnie do góry. Z szybkością mini
ciężarówki przeleciałam nad głową Edwarda walczącego z chłopakiem, który mnie zaatakował,
po czym z łoskotem uderzyłam w drzewo, które ugięło się. Zobaczyłam jak nowonarodzony zbliża się w moim
kierunku.
Przełknęłam ślinę i opanowałam myśli. Zapanowałam na kilkoma lianami i oplotłam
nimi jego ręce, nogi oraz szyję. Naciągnęłam je jak struny, po czym szybkim i
bezlitosnym ruchem rozszarpałam ciało przeciwnika. Nikt mnie nie atakował.
Rozejrzałam się dookoła. Ruszyłam w
kierunku wilkołaka, którego oblegało trzy wampiry.
Z szybkością światła oderwałam od niego jednego rzucając gdzieś daleko, po czym
złapałam za ramie jakąś kobietę i cisnęłam nią o ziemię urywając głowę.
Wilkołak poradził sobie z ostatnim doskonale oddzielając tułów od reszty ciała.
Zmienno kształtny popatrzył na mnie z
wdzięcznością i kiwną głową na podziękowanie.
Szybko zaczęłam rozglądać się dalej. Jasper walczył z jednym i Alice również.
Carlisle i Esme dawali sobie razem bardzo dobrze radę, podobnie z resztą Harry
i El.
Z szybkością światła ruszyłam do Edwarda odpychając od niego wampira, który
zaatakował mnie kilka dni temu.
Z warkotem uderzyłam go z całej siły w szczękę. Ogłuszony upadł na ziemię.
Uradowana odwróciłam się w stronę Edwarda. Jego nie było, a ja popełniłam
ogromny błąd. Powalił mnie z sypkością światła i zaparł się nogami o moją klatkę
piersiową próbując Oderwać głowę. Czułam jak skóra na mojej szyi pęka a kości
trzeszczą. Z mojego gardła wydarł się urywany krzyk. Miotałam się jak ryba bez
wody. Nie potrafiłam zrzucić go z siebie. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć i
prosić o pomoc.
Z mojego gardła znów wydarł się krzyk. Złapałam z całej siły za jedną z dłoni
napastnika i oderwałam ją od reszty.
Chłopak rozluźnił na chwilę uchwyt. Czułam jak kręgi w kręgosłupie próbują
powrócić na odpowiednie miejsce.
Mężczyzna rzucił się na mnie uderzając prosto w szyję.
Lekko ocucona przez to uderzenie zaczęłam myśleć. Zebrałam w sobie całą
wewnętrzną siłę i ostatnim tchem przeobraziłam się w wilkołaka. Przemiana odepchnęła
napastnika rozrywając mu klatkę piersiową. Przez przymknięte powieki widziałam
jak rozrywają go wilkołaki. Słyszałam ciche okrzyki radości, które zostawały
jednak przygłuszone przez ból w szyi i kręgosłupie. Powróciłam do swojej
ludzkiej postaci i opadłam bezsilnie na ziemię. Nagle nade mną pojawił się
drugi wampir obezwładniona z bólu nie mogłam nawet kiwnąć palcem.
Z całej siły docisną mnie do podłoża zatapiając w trawę. I tak już uszkodzone
mięśnie i skóra szyi zaczęła napinać się coraz bardziej i zaczęło mi brakować
tchu. Oczy same zaczęły mi się wywracać. Nie wiem, jak, ale wampir został
odrzucony ode mnie tak szybko jak się pojawił. Zaczęłam przeczesywać polanę.
Kolejny wilkołak uratował mi życie odciągając go ode mnie i zabijając. Jednak
nie wrócił już do mnie i zostawił mnie bezbronną na ziemi. Z trudem przełykałam ślinę, która jak na złość
napływała mi do ust w dużych ilościach wraz z jadem.
Z mojego gardła wydobył się dziwny bulgoczący charkot. Roztrzęsiona próbowałam
dotknąć szyi, ale moje ręce odmawiały posłuszeństwa.
Kątem oka zauważyłam, że wszyscy zaczynają się przytulać. A mojej twarzy
pojawił się uśmiech radości. Wygraliśmy tę walkę, ale czy wojnę też? Oby. Nie
chcę więcej nikogo narażać.
Z trudem przełknęłam ślinę. Odwróciłam oczy od zgromadzonych i przymknęłam
powieki.
To koniec? To tak wygląda śmierć? Czarne mroczki tańczyły mi przed oczyma taniec
śmierci. Zaczęłam kaszleć a z ust
wydostawała mi się krew…
Umarłam? Pewnie tak. A to stan przedśmiertny. Tylko, czy po śmierci nie mam
doznać ukojenia? Ból ciągle istniał nasilając się i pulsując.
- Gdzie jest Bella?- usłyszałam przerażony glos Edwarda.
Czyli jednak nie umarłam. Ciągle jestem na polance.
Swan masz głupie myśli i przemyślenia!-
krzyknęła mi w głowie moja podświadomość, która już na prawdę dawno się nie
odzywała.
Bezsilnie uniosłam powieki przyglądając się niebu.
- Bella?!- usłyszałam jego krzyk, a przed oczyma ukazała mi się jego twarz.
Chłopak uklękli kładąc mi głowę na swoich kolanach i pogłaskał mnie po włosach,
policzku by potem zjechać na szyję.
Jego oczy przybrały wielkość pięciozłotówek.
- Jezu…- jękną znów głaszcząc mnie po policzku.
Na jego palcach było trochę krwi. Mojej krwi? Ja mam krew?
- Wygraliśmy?- szepnęłam zachrypniętym głosem.
- Tak.- powiedział uśmiechając się smutno.
- To dobrze.
Zamknęłam oczy czując i widząc jak mroczki powiększając swoją objętość.
- Bello. Obudź się. Proszę.- jękną- Już w tym miesiącu dałaś mi wiele powodów
do tego bym myślał, że już nie żyjesz. Nie dwaj mi kolejnego.
- Heh… Ze mną nie da się nudzić.- ledwie uniosłam dłoń i dotknęłam jego
twarzy.- Wiesz? Kocham cię.- uśmiechnęłam się leciutko i poczułam jak
opuszczają mnie siły.
- Bello? Proszę nie!
Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale ciemność połknęła mnie jak lew, małą i przestraszoną
myszkę.
***
Błąkałam się po ciemnym i nieprzyjemnym lesie. Słyszałam śmiech. Krzyki agonii.
Biegałam wpadając w lepkie i sztywne pajęczyny. Krzyki były coraz głośniejsze i
częstsze. Do tego dochodził zrozpaczone głosy. W pewnym momencie przewróciłam
się. Uderzyłam głową o kamień. Poczułam jak ciepła ciecz spływa po mojej
twarzy. Przestraszona wytarłam powiekę i policzek. Wierzchnia część mojej dłoni
była czerwona od osocza. Przerażona oparłam się o drzewo i podkuliłam nogi.
Schowałam twarz między kolana i zemdlałam.
***
Ze snu wyrwało mnie jaskrawe światło i ogromny ból. Zacisnęłam powieki, a krzyk
sam wydarł się z moich ust. Zacisnęłam dłonie w pięść, a z pod zaciśniętych
powiek wykradło mi się kilka łez.
- Carlisle!- usłyszałam krzyk Edwarda.
Automatycznie poczułam jak ręce lekarza zwinnie badając moje ciało.
Z moich ust ciągle wydobywał się krzyk przepełniony agonią.
- Alice? Mówiłaś, że obudzi się teraz! A ona dalej cierpi. Wciąż krzyczy.
- Nie krzycz na mnie. Chodź. Nie przeszkadzaj Carlaiowi. On wie, co robi.
Poczułam jak minimalny uścisk na moim nadgarstku zelżał, po czym znikł. Nie
mogłam zaprotestować, a tym bardziej niczego po sobie pokazać. Ciągle
krzyczałam z bólu, który pochłaniał moje ciało. Nagle do ust napłynęła mi krew,
dławiąc mnie. Zaczęłam kaszleć i charczeć. Zerwałam się z łóżka do pozycji
siedzącej próbując pozbyć się tego z gardła.
Z moich ust ciekła gęsta prawie czarna, zakrzepnięta krew. Gdy atak kaszlu
ustał z ulgą mogłam stwierdzić, że ból zelżał.
Bezsilnie z czyjąś pomocą opadłam na kozetkę. Usilnie próbowałam trzymać
otwarte oczy.
Moje usta zachłannie połykały durze hausty powietrza, a płuca wręcz nie
wyrabiały z wymienianiem go. Poczułam
jak ktoś łapie mnie za dłoń i całuje ją delikatnie.
Powoli próbowałam uspokoić swój oszalały oddech.
- Bella.- wyszeptał Edward tuż obok mojego ucha.
- Edward?- szepnęłam zachrypnięta.
- Żyjesz. Już myślałem, że cię straciłem. Nigdy, więcej, mi tego nie rób.-
przytulił mnie mocno.
- Postaram się.- Wychrypiałam odwzajemniając uścisk.- Ale w moim przypadku może
być to trudne.
Doktor dopadł mnie po chwili i poświecił mała latarką w oczy. Oślepiło mnie to
na chwilę, ale odzyskałam ostrość.
- Wszystko wydaje się być normalne. Ale ta krew i łzy nie pasują
do naszej rasy.
Doktor schwycił nie za nadgarstek.
Jego twarz wykrzywiła się w zdumieniu.
- Co się stało?- spytałam przestraszona.
- Twoje serce… Ono bije. Czuję to. Słabo. Jedno uderzenie na minutę. Ale
występuje jego praca. To przecież nie możliwe. Schwycił za mały skalpel i spojrzał
na mnie. Chwytając mojego palca wskazującego.
Czekał na pozwolenie.
Kiwnęłam głowa odwróciłam wzrok.
Poczułam uszczypnięcie. Ledwo wyczuwalne.
spojrzałam na swoją rękę dopiero, gdy poczułam jak coś spływa po moim palcu.
Była to strużka ciemnoczerwonej krwi.
- To niemożliwe.- szepnęłam zdezorientowana.- wampiry nie mają krwi.
- Może pod wpływem tego wypadku twoja dawna natura objawiła się znowu. Tylko w zmniejszonej
dawce.- zamyślił się doktor.- Twoja krew nie powoduje u mnie pragnienia. I nie
mam nawet ochoty jej spróbować.- powiedział zaciekawiony zapisując coś szybko w
notatniku.
- Tak to na pewno to.
- Nie czujesz się zmęczona?
- Nie.
- Głodna?
- Hymm… Zjadłabym jakąś pumę. Ale na pewno ni ludzkie jedzenie.- powiedziałam krzywiąc
się.- To penie nic poważnego.- powiedziałam uspokajając doktora.- w wampira
zmieniłam się bez ugryzienia i zażycia jadu. To może to jest tymczasowe. Czuję
się dobrze.- uśmiechnęłam się wstając.- To na pewno tylko nawroty mojej starej natury.
Nic poważnego.
- Dobrze. Poobserwuję cię jeszcze.- powiedział odkładając notes na miejsce.-
Edwardzie miej na nią oko.- przewał- Cieszę się, że już dobrze się czujesz.
***
Z niepotrzebną pomocą Edwarda dotarłam
do naszego pokoju i udałam się do łazienki. Odkręciłam korek prysznica i
wskoczyłam pod niego. Czułam jak woda przyjemnie spływa po moim ciele zmywając
cały brud. Dokładnie wyszorowałam każdy kąt mojego ciała i spłukałam pianę.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam sprawdzając, czy aby na pewno nie ma nikogo w
pokoju.
Słyszałam tylko, że Edward robi coś w sypialni. Szybko przebiegłam w poprzek
nasz mini salon i wpadłam do garderoby zamykając ją na kluczyk.
Założyłam stanik wciągnęłam na siebie kawową, jedwabną sukienkę z długim rękawem.Na szyi zadyndał mi długi wisior, a na ręce wesoło błyszczała bransoletka od
Edwarda. Na nogi wsunęłam wygodne baleriny.
Stanęłam przed wielkim lustrem. Nie zmieniłam się prawie w ogóle. Tylko, że
teraz na mojej szyi widniała cienka o stopień jaśniejsza blizna przypominająca
ślad po wrzynaniu się metalowego drutu.
Rozczesałam wysuszone i z kołtunione włosy, które delikatnie opadły na moje
ramiona zakrywając znamię walki.
Wyszłam z garderoby do saloniku.
Edward czekał na mnie uśmiechnięty i tylko, gdy mnie zobaczył zamkną mnie w
ogromnym uścisku.
- Kocham cię.- szepną.
- Co to za nagły wybuch miłości?- spytałam zadzierając głowę do góry by
spojrzeć mu w oczy.
- Bo to prawda. I nic nigdy tego nie zmieni.
Chłopak uśmiechną się i schwycił moją twarz w swoje dłonie namiętnie całując mnie
w usta.
Objęłam go za szyje przyciągając nasze ciała do siebie. Tak dawno nie czułam jego
bliskości. Nie uczulam jego zapachu, który już nie przypominał czekolady, lecz
silny i świeży aromat cytryn i mięty. Prowokacyjnie przegryzłam jego dolną wargę,
po czym szepnęłam ciche kocham cię.
-Zejdźmy już na dół.
Powiedziałam odsuwając go od siebie i ciągnąc w dół. Byłam cała w skowronkach. Pieprzonych i
miłych skowronkach. Rozanielona zeszłam na dół i usiadłam na kolanach Edwarda,
który zajął miejsce na fotelu tuż obok kominka.
Emmett grał w szachy z Jasperem a Alice i Rosalie pochylały się nad jakimś magazynem,
co chwile na mnie spoglądając. Przyłapane na tym odwracały wzrok wbijając go w gazetę.
- O co chodzi?- spytałam, a na moje usta wkradł się zawadiacki uśmieszek.
Obie patrzyły się na mnie. Rosalie poważni, a Alice wręcz skakała na kanapie.
- Chodzi o przygotowania do ślubu!- krzyknęła rozanielona.- no, bo jaką wolałabyś
suknię? Prostą i skromna czy może piękną pełną przepychu. A może taką a la
królowa Anglii?
Albo biała z czerwoną lub czarną wstążką w talii. Pasowałby do tego jakiś
ciemny bukiet. Nie wiem! Duża bufiasta ze złotymi wstawkami! I trenem! A welon
będzie ciągną się po ziemi.
Albo w coś w stylu syreny, chociaż w takich są bardzo ograniczone ruchy.
Mówiła zamyślona z zapałem przekręcając każdą kartkę po kolei.
- Alice.
- Albo wiesz, co? Weźmiemy prostą. Albo nie!
- Alice! Uspokój się. Nie chce sukni a la królowa Anglii.- roześmiałam się.-
tym bardziej na syrenę. Chce prostą suknię bez żadnych wyolbrzymień.- zaśmiałam
się cicho.- obiecuję, że poszukamy ją razem. Ale później. Na razie nigdzie się
nie śpieszy. Odpocznij.
- Jak ja mogę odpoczywać w takim momencie!? Wydaję swojego ostatniego brata!
Nie będzie więcej ślubów. To musi być spektakularne.- powiedział szaleńczo machając
rękoma.
Rozbawiona i lekko przestraszona podciągnęłam nogi pod brodę i zakryłam twarz
dłońmi opierając się na Edwardzie. Z mojego gardła wydarł się cichy i
niekontrolowany śmiech.
- Alice. Jest kilka godzin po walce. Daj odpocząć naszym mózgom.-popatrzyłam na
nią rozbawiona.
- Sama tego chcesz. Ale jeśli coś nie wyjdzie na ślubie to nie będzie moja
wina!- powiedziała przybierając ton naburmuszonego dziecka.
- Wszystko będzie dobrze. Przecież ty będziesz nad wszystkim czuwać.- posłałam
jej całusa i wtuliłam się mocniej w Edwarda.
- Może rzeczywiście jeden dzień odpoczynku będzie dobry?- powiedział zamyślona.
Wstałam rozciągając zastane kości.
Alice powróciła do przeglądania gazet wraz z Rosalie. Emmett z zabójcza miną dotykał
każdego pionka próbując wymyślić jakikolwiek ruch.
siadłam obok niego i spojrzałam na szachownice.
Był w opłakanej sytuacji, ale jak by się uparł można by to wygrać.
- Koniem na A5.- szepnęłam do osiłka.
- Nie podpowiadaj- powiedział Jasper.
- Oj daj mu fory. Przecież wiesz, że nie wygra, Jasper.- zaśmiałam się ruszając
pionkiem.
- No daj mi fory.- powiedział misiek.
Em zaczął grać dalej, słuchając moich poleceń.
Sytuacja zaczęła się wyrównywać i po chwili wygraliśmy.
Emmett z tryumfem przybił ze mną piątkę.
- Co dwa mózgi to nie jeden mózg Jaspera!- powiedział dumny i wstał porywając
Ros na swoje kolana.
Zaśmiałam się i opadłam na kanapę. Nagle w uszach rozbrzmiał mi głos dzwonka do
drzwi.
Wszyscy popatrzyli po sobie spoglądając w korytarz, w którym na chwile ukazał się
Carlisle udający się w kierunku drzwi frontowych.